Rozdział 7. Niedźwiedź o oczach jałówki zamknął drzwi

752 87 21
                                    


– Kolejny chujowy dzień – mruknął do siebie, kiedy zaparkował samochód tuż pod swoim blokiem. Miał wrażenie, że ktoś zapętlił go w czasie i gdyby nie jeden, bardzo ważny element zalegający teraz prawdopodobnie na kanapie, miałby problem z rozróżnianiem dni tygodnia. Ale dzięki temu elementowi wiedział, że był piątek – w końcu dopiero wczoraj obudził się w łóżku z... cóż, bratem swojej najlepszej przyjaciółki.

Wydał z siebie cierpiętniczy jęk, ostatkami sił powstrzymując chęć uderzenia czołem o kierownicę. Nie miał pojęcia, jak sprawy mogły się aż tak skomplikować, dlaczego dał się ponieść emocjom i – co najważniejsze – dlaczego akurat z Adrianem?!

Sapnął ciężko, próbując doprowadzić się do porządku. Był piątek, a więc Tobiasz pewnie zdążył wrócić już do Bydgoszczy. Oczywiście zasypał go całym gradem wiadomości na Messengerze i...

No dobra, może nie „całym gradem", właściwie to tylko trzy razy do niego napisał, a gdy zorientował się, że Maks mu nie odpisuje to dał sobie spokój, jak na Tobiasza przystało. Tak czy siak, nie raz doświadczając już małej wylewności Janickiego, był pod wrażeniem nawet tych trzech wiadomości, które przyszły mu na komunikator. Nie złamał się jednak, nie odpowiedział chociażby słowem – ba! Zrobił największe świństwo pod słońcem, mianowicie zastosował starą, dobrą taktykę „odczytane-nieodpisane". I próbował zrobić wszystko, aby nie czuć żadnych wyrzutów sumienia, w końcu to Tobiasz ciągle robił skoki w bok, czy nie miał prawa, aby choć raz odwdzięczyć się tym samym?

Tak przynajmniej starał się myśleć, bo zalewające go poczucie winy nie ustępowało.

– Kurwa – przeklął pod nosem, wykończony nie tylko tym tygodniem, ale także i wczorajszym dniem. Nie miał pojęcia, co miało na niego bardziej destrukcyjny wpływ – zachowanie Tobiasza, czy żal do samego siebie?

Wysiadł z samochodu i jakby ktoś wycisnął z niego wszelkie chęci do życia, skierował się do swojej klatki. Uśmiechnął się krzywo na myśl, że przynajmniej ten aspekt nie uległ zmianie przez cały tydzień, a może i nawet nie zmieniał się od miesięcy – ostatnio naprawdę trudno było mu szukać powodów do dalszej egzystencji. Złapał za klucz, kątem oka dostrzegając zaparkowane nieopodal nowe czarne audi. Normalne pewnie by je zignorował, mieszkali w końcu w świeżo wybudowanym apartamentowcu, widok tak drogich aut nie był niczym niepokojącym, a przynajmniej nie w tej części miasta. Wszystko byłoby więc absolutnie w jak największym porządku, gdyby nie fakt, że z pojazdu właśnie wysiadł Adrian w towarzystwie równie olbrzymiego, co on sam, łysego faceta. Zatrzymał się w półkroku, nie mając pojęcia, czy to co widzi, nie okaże się zaraz jakimś parszywym żartem. Jasne, brat Alicji miał za sobą odsiadkę w więzieniu, mimo to dotychczas Maks nie brał go za nikogo bardziej groźnego od przyblokowych dresów, którzy wypiją sobie piwko na ławeczce i od czasu do czasu się pobiją, tak dla zasady.

O nie, nie, nie! – pomyślał, już mając się odwrócić i ruszyć do klatki. Nie da się wciągnąć w interesy z jakimiś mafiozami! Samo stanie tutaj, w odległości kilku metrów, przyprawiało go o nieprzyjemne ciarki! Zdał sobie jednak sprawę, że tak samo, jak go ta sytuacja przeraziła, tak samo był też... ciekawy?

Cholera jasna! Nie był przecież tego typu facetem! Bał się chociażby przejść na czerwonym świetle, nie mówiąc już o wypiciu alkoholu w miejscu publicznym, a teraz miał ochotę podejść bliżej, by podsłuchać rozmowę Adriana z tym... gangsterem? Znów zerknął ukradkiem w ich stronę, trzymając dla niepoznaki telefon w dłoniach i udając, że niezwykle namiętnie pisze jakąś wiadomość.

Rzeczywiście był bardzo przykładnym obywatelem, a jednocześnie po nocach czytał artykuły o największych na świecie mafiach, z wypiekami na twarzy oglądał „Narcosa", a kiedy nikt nie widział (bo jednak trochę było mu wstyd), śledził doniesienia prasy o rodzimych porachunkach gangsterskich. Przygryzł wargę, zdając sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie był tak blisko rzeczy, które z jednej strony przyprawiały go o szybsze bicie serca, a z drugiej paraliżowały strachem, bo w końcu był zbyt poukładanym facetem, aby mogły kręcić go tego typu sprawy. Nim jednak zastanowił się, co chciał osiągnąć staniem na środku chodnika i udawaniem, że pisze SMS'a, łysy kiwnął głową w jego stronę, demaskując go. Drgnął, rozglądając się dookoła siebie, jakby z nadzieją, że zwrócił uwagę na kogoś innego, jednak wtedy już było za późno. Duże, brązowe oczy zatrzymały się na nim, a ciemne brwi zmarszczyły w wyrazie niezrozumienia.

Na granicy katastrofy |bxb|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz