Rozdział 2 - Niespodziewany gość

516 70 81
                                    

Marsylia, rok 1725

Koniec pierwszej połowy sierpnia był bardzo ciepły. Słońce przemierzało bezchmurne niebo, wysuszając na wiór wszystko pod sobą. Włączając w to zapał młodej dziewczyny i muszkietera. Właściwie to byłego już muszkietera.

Mężczyzna wytarł dłoń o oliwkową, luźną koszulę i poprawił palcami zakręconego ku górze miedzianego wąsa. Nie spuszczał przymrużonego wzroku z oczu dziewczyny, kolorem przypominających morze rozciągające się za jej plecami. Urocza, nieco dziecinna twarz o jasnej barwie, oprószona piegami, słonecznym rumieńcem i potem, nie pasowała do grymasu złości, który się na nią zakradł. Nie pasowała też do skromnego stroju służącej, który ograniczał jej ruchy i zbyt mocno ściskał obolałe żebra.

Oboje dyszeli, garbiąc się, ale nie spuszczając szpad zbyt nisko, by drugie nie miało okazji do łatwego ciosu. Pył unosił się nad wyschniętą ziemią, wzniecany ich krokami. Oblepiał wilgotne od potu twarze i przedramiona, napięte, drżące z bólu i skupione na walce.

Dziewczyna poprowadziła ostrze swojej szpady z góry, w kierunku lewego boku oponenta, zmuszając go do zasłony i szybkiej odpowiedzi. Jej szczupła figura i wzrost nieprzekraczający metra siedemdziesięciu, mimo krępującego ubioru, pozwalały na szybkość i zwinność podczas walki. Mężczyzna jednak, mimo dość topornej postawy i przeszło czterdziestoletnich kości, zdecydowanie prowadził doświadczeniem.

Zwinnie poprowadził cięcie przeciwniczki po swoim ostrzu, wytrącając ją na moment z równowagi i odskakując w tył na dwa kroki. Mając chwilę na oddech, przetarł dłonią po łysej głowie.

— Uwielbiam ten grymas, gdy zbierasz resztki sił do ciosu. — Zaśmiał się, unikając następnego i kolejnego szybkiego ataku. — Piruet? Nie trać sił na głupoty.

— A ty na gadanie — odsapnęła, blokując cios tuż przed swoją twarzą. Zrobiła kilka kroków do tyłu, będąc zbyt zmęczoną na siłowanie się.

— Mówiłem ci już, jak piękne masz oczy? — zapytał, napierając jeszcze bardziej.

— Mówiłam ci już — warknęła, ostatkami sił odpychając broń przeciwnika od twarzy, a jego samego odsuwając od siebie kopnięciem w brzuch — że jesteś obleśnym staruchem?

Mężczyzna był wycieńczony, a ona znalazła idealny moment, gdy oponent poprawiał palce na rękojeści. Westchnienie podziwu zawtórowało szczęknięciu stali. Jeden zwinny ruch wystarczył, by zakończyć pojedynek wytrąceniem szpady z ręki przeciwnika.

— Uczennica przerosła mistrza. — Sapnął ze zmęczenia, padając na pośladki zaraz obok swojej broni.

— Nie udawaj. Dałeś mi fory.

— To przykre, jak bardzo w siebie wątpisz.

Poklepał wyschniętą ziemię obok siebie, zachęcając dziewczynę do odpoczynku. Gdy usiadła, oboje milczeli, patrząc na siebie o chwilę za długo.

— Czemu tak się we mnie wpatrujesz? — spytała w końcu służka.

— Bez istotnego powodu. Jesteś tylko bardzo podobna — jęknął z grymasem, masując obolały nadgarstek — do mojej przyjaciółki z młodości.

— Nigdy nie wspominałeś o żadnych przyjaciółkach. Czyżby zebrało ci się na sentymenty na sam koniec?

Brew dziewczyny powędrowała ku górze, a usta wygięły się w szyderczym uśmiechu.

— Jesteś dobrą wojowniczką. Masz do tego duszę i talent. No co? — Prychnął, widząc jej zażenowane spojrzenie. — Twoja matka — kontynuował, wskazując palcem w niebo — na pewno jest z ciebie dumna.

Gallanger (wstrzymane)जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें