Rozdział 17 - Maskarada

155 36 19
                                    

Wiktorowi zupełnie nie przeszkadzało to, że w karocy czarnej jak węgiel, zaprzęgniętej w dwa kare konie, prowadzone przez równie mrocznego i ponurego woźnicę, do samego pasa przykrywała go obfita, bijąca blaskiem suknia siostry. W porównaniu do otaczającej ich kolorystyki, oboje przypominali gwiazdy, pojawiające się powoli na wschodniej stronie nieboskłonu. Choć na usta hrabiego cisnęło się porównanie towarzyszki do czegoś wspanialszego.

Ciężko było mu oderwać wzrok od twarzy Frei, skrytej za maską i skupionej na widoku za oknem. Jej oczy przybrały kolor zszarzałego nieba, w które tak uparcie się wpatrywały, odbijając przy tym ostatnie promienie uciekającego przed nocą, złotego olbrzyma.

— Słońce zachodzi, ale ma godnego zastępcę na ten wieczór — powiedział cicho, dając się zagłuszyć stukotowi kół, tętentowi koni i szumowi lasu, na którego granicy podróżowali.

— Mówiłeś coś? — wymamrotała zamyślona Freja, skupiając wzrok na czarnych oczach brata, a ten w odpowiedzi jedynie pokręcił głową.

Przeszedł ją dziwny dreszcz na widok wielkich, błyszczących źrenic w miejscu, gdzie powinny być tęczówki, które znała. Wiedziała, że Wiktor użył sztuczki z belladonną, by zakamuflować charakterystyczną cechę, jednak mimo to trudno było jej się z tym oswoić.

— Denerwujesz się? — zapytał, gestem wskazując palce siostry zaciskające się na fałdzie spódnicy.

— Odrobinę.

Szybko puściła warstwę szyfonu, a błysk w jej oczach i rozchylone usta sprawiały wrażenie, jakby bardzo chciała o czymś porozmawiać. Nie wiedziała jednak, od czego zacząć.

— Domyślam się, że masz wiele pytań, na które zresztą obiecałem odpowiedzieć.

— Począwszy od domu, rodziców i służby, po miejsce, do którego zmierzamy... Tak, Wiktorze, mam mnóstwo pytań.

Hrabia zacisnął usta w wąską linię. Ton głosu siostry nie niósł ze sobą złych intencji. Był spokojny, pełen niespodziewanej wyrozumiałości i chyba właśnie to sprawiło, że mężczyzna poczuł się winny.

— Nadciąga burza — kontynuowała Freja, odwracając twarz z powrotem w stronę okna — a ja nie widzę, żebyś miał przy sobie parasolkę. Bardziej niż o siebie samą martwię się o ciebie. Mojego ukochanego brata, który zdaje się mierzyć z czymś, czego nie rozumie i co go przerasta.

Wiktor sięgnął do kieszonki ukrytej wewnątrz szustokoru. Szelest przyciągnął uwagę Frei.

— Nie mówię, że nie masz racji — zaczął niepewnie — ale obiecuję, że po tym balu wszystko ci wyjaśnię.

Mam tylko nadzieję, że nie robię tego za późno — dodał w myślach, wyciągając zaproszenie na maskaradę z bezpiecznej kryjówki. Trzymając je między dwoma palcami, skierował dłoń w kierunku towarzyszki.

— Musisz mi jednak obiecać jedno — mówił dalej. — Cokolwiek byś nie widziała, cokolwiek by cię nie przeraziło, w żadnym wypadku nie oddalaj się ode mnie.

Ostatnie słowa hrabiego zagłuszył krótki, nieprzyjemny pisk, zatykający ich uszy. Freja wzięła głęboki wdech. Czuła, jakby na moment znalazła się pod wodą. Z przerażeniem spojrzała na brata, drżącą dłonią wskazując zaproszenie, które powoli spopielało się, rozpadając i rozpływając w powietrzu.

— Czy ty też to widzisz? — wymamrotała.

Sądząc po wyrazie twarzy Wiktora, odpowiedź brzmiałaby twierdząco.

— Chyba jesteśmy na miejscu.

— Proszę — szepnęła Freja — powiedz, czy to znikające zaproszenie będzie jedyną dziwną rzeczą, która się dzisiaj wydarzy?

Gallanger (wstrzymane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz