Rozdział III

467 39 9
                                    



Lance odetchnął z ulgą.

- Widzisz? Nikogo tu nie ma. – wzruszył ramionami starając zachować swój zwykły luz.

Pigde rozejrzała się jeszcze podejrzliwie dookoła, ale nie ciągnęła dalej tematu.

- A właściwie co ty tu do cholery robiłeś? – zapytała poprawiając na nosie okulary brata.

- No wiesz... - Lance założył ręce szukając wymówki – Żeby zaczerpnąć trochę powietrza... Alkohol trochę za bardzo uderzył mi do głowy...

Zaczął się kierować powoli do wyjścia z kampusu. Miał nadzieje, że im szybciej się stąd ewakuują, tym wszyscy o tym zapomną i nie będą zadawać pytań.

Naprawdę nie miał już ochoty o tym myśleć.

- Ty?! – potruchtała za nim Pidge. – Ty chciałeś z własnej woli zaczerpnąć świeżego powietrza? Lance znamy się zbyt długo, przestań wciskać mi kit!

Lance westchnął poirytowany.

- Jezu, co się tak czepiasz? Przecież nic się nie stało, znaleźliście mnie i możemy wracać...

- Szukaliśmy cię tyle czasu, a ty tylko tyle masz na swoje usprawiedliwienie?! – Pidge była nieźle wkurzona. Przecież tak się martwiła o tego durnia.

- Czemu mam się niby przed wami usprawiedliwiać? A właściwie przed Tobą Pidge? Jesteście moimi przyjaciółmi a nie rodzicami. – odwarknął Lance coraz bardziej niezadowolony kierunkiem tej rozmowy. Marzył już tylko o tym żeby dotrzeć do domu i zostawić wszystko co się tu stało za sobą. Ból głowy jaki zostawiał za sobą alkohol wcale nie pomagał. Nada kręciło mu się w głowie.

- Martwiliśmy się, a ciebie to nie obchodzi?! Wiesz, że alkohol uderza ci do głowy i ci odwala! Nigdy nie można cię zostawić samego, bo od razu lądujesz z jakąś laską....

- A nawet jeśli byłem z jakąś laską, Pidge, co ci do tego?! –Lance zatrzymał się stając naprzeciw przyjaciółki. Miał już dość. Nie mógł wyrzucić z głowy obrazu Keith'a, mimo że bardzo tego chciał. Nie chciał już o tym myśleć, ani o tym rozmawiać. Jego myśli to był jeden wielki bałagan, nie mógł się skupić. I jeszcze teraz Pidge się na niego wydziera i ma do niego pretensje.

Co jeszcze go dzisiaj spotka?

- To nie tak, że możesz mi dyktować, z kim mogę się spotykać a z kim nie! Powinno cię to nie obchodzić! – krzyknął poirytowany prosto na dziewczynę.

To już było za dużo.

Pidge poczuła jakby ją coś zakuło w środku. Jakby właśnie coś pękło. Lance zdecydowanie przekroczył granicę.

-NO ALE MNIE OBCHODZI !! - wrzasnęła zaciskając pięści z frustracji.

- CZEMU?!

- BO MI SIĘ PODOBASZ DURNIU!

Zapanowała cisza. Lance stał jak oniemiały patrząc na trzęsącą się Pidge, która wbiła wzrok w ziemię. Nie miał pojęcia. Nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Wszystko było... nieodpowiednie.

- Bo coś do ciebie czuje okej?... – pociągnęła nosem. Nie dość, że wyznała swoje uczucia w najgorszy możliwy sposób, to jeszcze zaczęła płakać.

Po prostu świetnie.

- Pidge, ja... - wydukał Lance - ... Przepraszam... Nie wiedziałem—

- Wiem! – dziewczyna zamaszyście przetarła oczy starając się odgonić łzy – Wiem... Wiem, że ty tak nie czujesz... Zawsze traktowałeś mnie jak przyjaciółkę. To nic nie zmienia... Po prostu to boli wiesz?... I naprawdę, wkurzyłeś mnie Lance... - ledwo mówiła przez zaciśnięte od płaczu gardło. Nawet nie wiedziała co jeszcze chce powiedzieć.

CollegeAU Klance/ShidgeWhere stories live. Discover now