Spacer

140 7 3
                                    

Zapachy wydobywające się z wielu kawiarni i restauracji mieszały się z wonią późnej wiosny. Przyjemnie było w końcu zobaczyć serce królewskiego miasta, po tylu tygodniach spędzonych w domu... Dużym plusem była też zdecydowanie mniejsza ilość - o ile nie brak - turystów. W końcu granice chyba były jeszcze zamknięte. Zatrzymała się, próbując dojrzeć szyld ukochanej knajpki. Co to, mały biznes obcokrajowców nie wytrzymał takiej przerwy..? Ale przecież mieli opcję dostawy, więc co poszło nie tak...? Zrobiła parę nie pewnych kroków w przód, żeby się znowu zatrzymać. Chłodny podmuch wiatru owionął jej twarz, szarpiąc za krótkie, jasne włosy i poły beżowego płaszcza. Czerwiec czerwcem, ale nadal było dość chłodno. Ruszyła powoli w stronę miejsca gdzie jeszcze przed kwarantanną chodziła przy każdej wizycie w Krakowie. A przynajmniej póki nie ugrzęzła w swoim mieszkaniu na Podgórzu, ze stosami papierkowej roboty. Krzesła z desek przytwierdzonych do metalowego stelażu stały w cieniu rzucanym przez starą kamienicę, dotrzymując towarzystwa bliźniaczo podobnym stolikom. Drewniane drzwi z odłażącą w paru miejscach farbą stały otworem, wypuszczając na ruchliwą ulicę kłęby ciepłego, pachnącego smażonym makaronem powietrza. Weszła po wyślizganych schodkach do środka. Wystrój był taki sam - przytulny, ale nie obskurny. Obsługa też taka jak zawsze - kilku bardzo miłych Azjatów. Uśmiechnęła się do sprzedawcy, męczącego się z kasownikiem, który za nic w świecie nie chciał przyjąć świeżej rolki papieru do paragonów. Po złożeniu zamówienia w ciekawej mieszance polskiego i angielskiego, oraz odczekaniu paru minut wyszła, z zadowoleniem dzierżąc w dłoni kubeczek mrożonej herbaty z mlekiem i kulkami tapioki. To też zmienili, w czesniej kulkom nie towarzyszyły kokosowe galaretki. Wyrzuciła folię od słomki do kubła. Czyli tylko nazwę zmienili. W sumie szkoda, poprzednia brzmiała bardziej zachęcająco.. Ruszyła dzierskim krokiem przed siebie. To nie miał być długi spacer, tylko na przestrzał przez rynek, i na plac wszystkich świętych. Z uśmiechem przywitała sukiennice, kłębiące się na całym rynku gołębie, czy takie szczegóły jak nierówność kocich łbów pod cienkimi podeszwami trampków. Niebo zasnute było ciężkimi chmurami nadciągającymi od strony kościoła mariackiego, ale mimo to słońce świeciło jasno. Przeszła przez sukiennice, znowu uśmiechając się lekko na widok dwóch ceglanych wież i zielonego dachu. Zatrzymała się na chwilę. Powinna skręcić, ale ta mała uliczka przy kościele wyglądała tak zachęcająco... Kawałek szkła zachrzęścił pod podeszwą przechodnia, wyrywając ją z zamyślenia. Wzdrygnęła się i ruszyła w stronę białego budynku, który szczerzył do niej i samotnego stoiska kwieciarki stare kraty w kilku oknach. Pociągnęła łyk napoju. Uderzyła ją słodycz tajskiego mleka, lekka gorycz zielonej herbaty i orzechowy posmak tapioki. Rozgryzła dwie czarne kulki, wzdychając z rozkoszą. Bardzo jej tego brakowało. Prawie podskoczyła na odgłos przesuwanych po chodniku mebli. Uciekła spojrzeniem od wzroku lekko rozbawionej kelnerki w jedynej restauracji w tej uliczce. Szybko wyszła z pomiędzy budynków. Przeszła pomiędzy kolumnami kolejnej kamienicy. Czy przypadkiem tutaj nie było dziurawego kotła..? Nie, to chyba nie ta strona rynku. Uśmiechnęła się lekko. Obiecała Arturowi, że jak tylko przyjedzie do Krakowa, to go tam zabierze. Przeszła przez ulicę, nie zwracając uwagi na to, że powinna była skręcić w prawo i doszła by tą ulicą na przystanek. Zamiast tego weszła w kolejną uliczkę. Bary, zaparkowane w ciszy samochody, zamknięte butiki i księgarnie. W oczy rzucił jej się antykwariat. Chyba był otwarty. Z którejś kawiarni płynęła cicha muzyka, podobna do średniowiecznych pieśni kościelnych. Spokojnie napłynęła na jej umysł fala wspomnień. Wyrwał ją z nich widok Teatru Słowackiego. Piękny, wielki, biały budynek z zielonym dachem. Promienie słońca malowały delikatne cienie na postaciach licznych rzeźb. Znowu się uśmiechnęła, nie mogąc oderwać wzroku od jednego z - jej zdaniem - najpiękniejszych budynków w Krakowie. Poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Zerknęła w jego stronę i automatycznie odwróciła głowę. Na przeciwko teatru stał radiowóz. Wiadomości od Alfreda źle na nią działały... Ale przecież jej policji też zdarzały się podobne incydenty, więc chyba słusznie, że zaczęła się ich bać? Weszła na jedną z wielu alejek okalających rynek plant. Ptaki donośnie dokazywały w koronach w sumie już całkiem starych drzew. Starych, ale jednak o wiele młodszych od niej. Po chwili minęła bramę Floriańską. Po prawej stronie stał Barbakan, a zza niego, z drugiej strony ulicy, nie śmiało wychylał się budynek ASP. Przejechał tramwaj, głośno dzwoniąc kołami o metalowe szyny. Przeszła na drugą stronę Barbakanu, by móc przyjrzeć się Akademii Sztuk Pięknych. Ceglana kamienica nie ujmowała wyglądem tak, jak robił to teatr, ale też w pewnym stopniu zachwycała prostymi zdobieniami i zzieleniałym, miedzianym dachem. Skoro tu był plac Mickiewicza i Akademia, to musiała już dawno minąć plac wszystkich świętych... No trudno, w takim razie już dojdzie spowrotem pod Bagatelę i z tamtąd pojedzie do domu. Weszła spowrotem na asfaltową alejkę. Szybko wyminęła rodzinę z dwójką dzieci. Wypatrywali dostawców ubera i pyszne.pl, co chwilę wykłucając się o to, czy tego dostawcę już widzieli, czy nie i czy osobie która go zauważyła należy się punkt. Musiała się mocno postarać, żeby się nie roześmiać na widok podskakującego dostawcy ubera, gdy za jej plecami rozległy się kolejne radosne okrzyki. Kostki lodu w kubeczku z resztą herbaty obijały się z cichym stukotem o ścianki, mieszając się z brzęczeniem kosiarek. Skręciła w inną alejkę, żeby nie oberwać szczątkami trawy. Zwolniła za kobietą z małym, puchatym pieskiem, żeby przepuścić krzyżówkę quada i kosiarki, ale ta skręciła w dziurę w niskim, zielonym ogrodzeniu oddzielającym rośliny od ścieżek dla pieszych. Wyminęła panią z pieskiem, rozglądając się w okół. Ta część plant musiała być starsza od reszty. Z górki na której właśnie stała widać było nieco inne gatunki drzew, o jaśniejszej korze i ciemniejszych liściach, rosnące pomiędzy kasztanowacami, klonami, lipą i wieloma innymi dostojnymi roślinami. Minęła starszego mężczyznę, przy którym kłębiły się gołębie. Nie karmił ich, po prostu usiłował zjeść kanapkę. Znowu się uśmiechnęła. Te szare ptaki potrafiły być prawie tak wredne, jak mewy. Jej oczom ukazał się wykonany z metalu pomnik. W oddali dzwony w kościele mariackim wybiły w pół do trzeciej. Stojąca przed nią na podwyższeniu figura przedstawiała kobietę o długich, rozwianych włosach, w powiewających na nie istniejącym wietrze szatach. Lilla Weneda - pomnik inspirowany utworem Słowackiego. Cudownie komponował się z soczystą zielenią wokół. Szybko zrobiła zdjęcie, korzystając z braku ludzi, po czym ruszyła dalej. Nie miała pojęcia w której części plant była, dopóki nie dojrzała między drzewami żółtego budynku, prawdopodobnie z czasów prl'u. Nigdy nie zwracała na niego większej uwagi, to też nie wiedziała, co się w nim znajduje. Wiedziała za to, że jest bardzo blisko teatru Bagatela. Przeszła przez ulicę i już po chwili powitał ją migający ekran, szerokie schody i przeszklone drzwi teatru, a tuż przy nim przystanek z... Odjeżdżającą ósemką. Następna powinna przyjechać za piętnaście minut...

1073 słowa.

Takie... W sumie nie wiem co to jest. Przyszło mi do głowy żeby to napisać jak wracałam z konsultacji przed egzaminem przez rynek.. Po tym jak wystraszyłam się siedzącego w radiowozie przy teatrze Słowackiego policjanta. Później myślałam że krzyżówka quada z kosiarką mnie przejedzie i prawie wpadłam pod autobus przy żółtym budynku. Mam nadzieję, że wam się podobało :>

Ps. Zdążyłam na tramwaj

💕 one-shoty z hetalia 💕Donde viven las historias. Descúbrelo ahora