3 | nie potrzebujesz mnie już

290 49 29
                                    

Oczy jego błysnęły niebezpiecznym światłem, gdy usłyszał z obcych ust słowa, jakich nikt nie miał czelności przy nim wypowiedzieć. Każdy świadom był tego, kim ten chłopiec był i kto od tylu lat nad nim sprawował pieczę.

— Powtórz to — wycharczał przez zęby, popychając mężczyznę na ścianę. — Powtórz, sukinsynie.

— Twoja matka to... — wystękał, ledwo łapiąc dech. Levi złapał go zaborczo za koszulę w nieokiełznanej złości. — dziwka, dla jakiej pieniądze są wartością najwyższą.

— Moja matka nie żyje — syknął, nie próbując nawet stłumić w sobie uczuć, jak zawsze doradzał mu Kenny. Emocje zawładnęły nim tak przeogromnie i nie zamierzały go opuścić choćby na moment.

— Niedziwne... Gdybym miał takiego bachora u boku, też wolałbym nie żyć — odważył się. Spojrzał na chłopca z niewysłowioną paniką, gdy został przez niego rzucony na ziemię, zwracając tym uwagę okolicznych przechodniów.

Z pomocą do niego nie zwracał się nikt.

Nikt, nawet ci, jacy uchodzili za jego osoby bliskie i najbliższe. Przyglądali się temu widowisku, przyglądali się chłopcu, który obtaczał go ciosami, aż nagle wyciągnął zza siebie nóż, w odbiciu jakiego mężczyzna dostrzegł wzrok pełen mordu. Wzrok, jakiego osoba tak młoda nie powinna posiadać.

— Niechciany bachor dziwki — plunął na niego. — Zabij mnie. No, dalej. Na co czekasz? 

Usta Levi'a drżały, ręce jednak kontrolował tak dobrze, że nic nie potrafiłoby w nim wywołać zawahania. Gotów był pewnie i bestialsko wbić ostrze w tą szaleńczo falującą klatkę piersiową. Ach, tak szybko, ani trochę nieudolnie skarać, by to zwierzę - nie człowiek, poniosło konsekwencje swych słów.

Z przyjemnością cię zabiję. Usunę takiego śmiecia, by świat stał się odrobinę czystszy.

Z gardła chłopca wydobył się ryk, wściekłość tak wytrącająca go z równowagi psychicznie, lecz niezdolna wpłynąć na jego dłonie, jakie już za chwilę splamić miała cudza krew.

W tłumie ludzi stał wysokiej postury mężczyzna w długim płaszczu z kapeluszem na głowie przysłaniającym twarz. Osoba ta przyglądała się pozbawiona emocji temu, co wychowała na swoje podobieństwo - dzieło mordercy Kenny'ego Ackermana, Rozpruwacza - dzieło, które nauczył żyć poprzez odbieranie życia innym.

— Kuchel — wyszeptał, patrząc w górę, w zimne skały, nad jakimi wyobrażał sobie rozpościerające się pokryte mlecznymi chmurami niebo. Widok, którego oczy jego siostry nie ujrzały ani razu w ciągu całego swojego żywota. — twój syn. Widzisz go? Robi coś, czego robić nie powinien — przekierował wzrok na chłopca, który zgrabnymi ruchami dźgał nożem mężczyznę, brodząc krwią całą uliczkę, karmiąc tą czerwoną posoką ziemię.  

Nie potrzebujesz mnie już, pomyślał, jak ja ciebie nigdy.

Mówił to do siebie każdego ranka i nocy, by odrzucić to, co wszyscy nazywali miłością ojcowską. On nie mógł być ojcem. Nie był w stanie zapewnić mu tego, co prawdziwy ojciec powinien zapewnić. Wolał uciec, zostawić go. Był pewny, że dziecko to sobie bez niego poradzi. Powtarzał sobie to jak mantrę w strachu, że za bardzo się do niego przywiąże, jeśli go nie opuści teraz.

— Nie spotkajmy się już... nigdy więcej — wyszeptał. — Levi.

Levi krzyczał nie tylko sercem, a duszą. Całe ciało jego płonęło od nagłego przepływu mocy i siły. Czuł się niezwyciężony, potężny. Czuł, że zdolny jest zrobić wszystko, czego potrafić nie mógł przez całą wieczność. Uspokoił się, nie widząc oznak życia u swojej ofiary. Odwrócił głowę i spojrzał ku ludziom, ku plecom tak dobrze mu znanym, ku sylwetce, która znikała powoli w ciemnej uliczce. Zerwał się z miejsca, wycierając w rękaw narzuty nos i przecisnął się przez tłum, rzucając się w bieg za mężczyzną.

attached | levi ackerman snk ffWhere stories live. Discover now