5 | twój przyjaciel po życia kres

273 42 18
                                    

Kobaltowe oczęta, których zmęczenie wywołały liczne bezsenne noce, wpatrywały się w to wyraźne odbicie lustrzane. Usta spękane i blade, nos zadarty, twarz biała i chuda, jaką przysłaniały przydługawe smoliste włosy. Na podbródku piana i brzytwa pozbawiająca go parodniowego zarostu.  

Levi był tak zmęczony i niekiedy całkowicie wyssany z jakichkolwiek emocji, że coraz rzadziej się uśmiechał, choć i to było wcześniej iście rzadkim zjawiskiem. Gorzał jednak determinacją do dalszych działań na korzyść niewinnych ludzi z podziemi, a na niekorzyść handlarzy i wrogich przestępców. Zamrugał parokrotnie, by odgonić to wszechogarniające przemęczenie i odłożył na moment na bok brzytwę. Nie mógł odpocząć, nie miał na to czasu.

— Levi.

Posłyszał swe imię z ust tego, który jego przyjacielem się zwał. Levi, niegdyś ten, co pałał nienawiścią do własnego imienia, teraz nie mógł sobie wyobrazić dnia bez ciagłego nawoływania ze strony Farlana Churcha.

— Co?

— Myślę, że powinieneś pójść spać... — odparł z troską, rezygnując z podjęcia tematu dość ważnego dla nich obojga. — Dziwi mnie, że jeszcze nie padłeś jak długi.

— Ha. Mówisz, jakby to było takie proste, Farlan. Sekundę po wyłożeniu się na łóżku jesteś w stanie zasnąć. Nie wtrącaj się. Mów, jakieś wieści?

Blondwłosy westchnął, czując bezsiłę wobec Ackermana – wiedział, iż go nie usłucha, że nie weźmie pod uwagę jego rad. Był zbyt uparty, zbyt zmotywowany, zbyt dumny. Choć byli ze sobą blisko, Levi za każdym razem stawiał granicę, traktował go jak współpracownika, partnera, nie jak przyjaciela.

Bo nie miał wcześniej przyjemności poznać pojęcia przyjaciele.

— Żandarmeria — zaczął Church ze zrezygnowaniem. — Dziś jest szansa na to, by się odegrać. U schodów będą coś świętować, choć nie wiem dokładnie co. To świetna okazja, by...

— Odbierzemy dzisiaj im sprzęt — dokończył i kiwnął głową. W pośpiechu wytarł ścierką twarz z powoli zanikającej piany, po czym zarzucił na siebie koszulę i już bez słowa wyminął Farlana, wychodząc na zewnątrz. Blondwłosy z ledwo widocznym smutkiem ogołocił spojrzeniem leżące na stole stare nożyce pokryte rdzą, a obok nich biała sukienka, choć raczej jej pozostałości.

Zmarszczył brwi w złości i zawiedzeniu. Levi wciąż nie podzielił się z nim swą przeszłością, historią, tym, co od lat ciążyło mu na sercu i nie miało zamiaru go opuszczać. Nożyce niezdolne do dalszego użytku, a jednak wciąż Ackerman trzymał je blisko siebie. Sukienka, której sama biel wyblakła po ponad dekadzie niemożności posiadania jej właścicielki. Farlan pragnął wiedzieć więcej, przedrzeć się przez to, co ich od siebie oddalało. Chciał mu być podporą, ukojeniem, przyjacielem. Chciał, by czarnowłosy również tak w głębi serca czuł.

— Rusz się, nie mamy na to całego dnia — cmoknął Levi, pospieszając go w rozdrażnieniu. — Ach, weź też inny nóż niż wcześniej. Tamten się stępił po poprzedniej akcji.

Ponownie pobrnął wzrokiem ku białej tkaninie, która skrywała wiele sekretów bruneta i znów uśmiechnął się smutno. Podszedł do gablotki, by wyciągnąć z niej ostrze i wyłożył w niej to stępione, przybierając na twarzy beznamiętność taką, by nie dać po sobie poznać tego, co nęciło go od dnia, w którym zaczęło mu zależeć na Ackermanie.

— Farlan, ruchy!

— Mhm. Idę.

Przymknął drzwiczki gablotki i zabezpieczył je kłódką, po czym przeszedł przez próg, chowając do kieszeni nóż. Levi kiwnął delikatnie głową na jego widok, po czym zaczął stąpać twardym, żwawym krokiem ku głównej uliczce prowadzącej do schodów do nieba. Tam, gdzie nigdy choćby na pierwszym schodku stóp nie postawili.

attached | levi ackerman snk ffWhere stories live. Discover now