8 | świat w wiecznym spoczynku

127 16 18
                                    

— Petra, ile słodzisz?

— Jedną, dziękuję.

Oluo cmoknął cicho, usadawiając się wygodniej na krześle i przyglądając się widokowi miodowłosej uśmiechającej się do Elda słodko. Jego nigdy nie pytali ile słodzi.

— Kapitanie Levi, ile słodzisz? — zagaił Bozado z dziwną nieograniczoną pewnością siebie.

— Widać jak zwracasz uwagę na wszystko i wszystkich. Kapitan nie słodzi w ogóle — odrzekł Eld powstrzymując się od westchnienia.

Oluo uniósł brew. Jak mogła mu umknąć tak istotna informacja? Zakaszlał głośno, udając nieprzejętego kąśliwą uwagą Jinna, po czym upił łyka herbaty, jaką zamiar miał posłodzić, lecz tego nie zrobił ze względu na swoje własne nieświadome zamiłowanie do Levi'a, jakiego próbował naśladować na każdym możliwym kroku. Skrzywił się nieco, ale starał się tego nie ukazywać.

— Nieco niewłaściwy temat na przerwę na herbatę, ale... — zaczęła Ral, wyciągając z kieszeni zwiadowczej kurtki strzępek gazety, z deka zmięty i z niewiadomych dla nikogo przyczyn nadpalony. — Z gazet można się dowiedzieć wiele rzeczy. Rzadko pojawiają się w nich historie niewyssane z palca. Słyszeliście może legendę o pewnym człowieku, który poderżnął gardła setkom żołnierzy?

— Oczywiście, że tak — przytaknął Jinn, zachowując z nią kontakt wzrokowy. — Tą historią akurat straszy się zwykle kadetów chcących dołączyć do żandarmerii. Częsty zabieg, by sprawdzić jak bardzo są odważni i czy są skłonni uwierzyć w takie bujdy.

— To nie są bujdy — wymamrotał cicho pod nosem Gunther, ale na tyle słyszalnie, by każdy obecny tam żołnierz był w stanie usłyszeć jego stwierdzenie. — Tę tragedię w garnizonie zdołało przetrwać wiele osób. Ta legenda jest wprawdzie czymś, co rzeczywiście miało miejsce. Miała mnóstwo świadków, zbyt wiele świadków, by nazywać ją teraz tylko historią zdolną wystraszyć niejednego człowieka.

— Ach, Schultz, ty coś nieciekawie dziś wyglądasz. Nie masz przypadkiem gorączki? Nikt bowiem nie zdobyłby się na to, by się narazić władzom, mordując tym samym setki jednostek — wyśmiał go Oluo. Nie dało się nie zauważyć, iż chciał tą gadką zapunktować sobie u kaprala, który zadziwiająco był jeszcze bardziej milczący niż zazwyczaj.

Levi natychmiastowo się wyłączył, gdy tylko usłyszał o owym seryjnym mordercy. Wiedział, że nikt by mu nie uwierzył w to, iż go znał. Znał go aż za dobrze, by od razu się połapać w tożsamości ludobójcy. Kenny, znajomy jego matki, jego wybawiciel, nauczyciel i... osoba, jaką uznawał za ojca. To on nauczył go żyć, zabijając. Lecz tak naprawdę Levi już nie żył – jego serce obumarło otumanione co rusz utratą mu najbliższych. I w porównaniu do Kenny'ego... młodego Ackermana nie satysfakcjonowało odbieranie komuś życia z błogim uśmiechem na ustach.

— Kapitanie — odezwała się Petra z deka zaniepokojona jego zachowaniem. — Kapitanie. Herbata stygnie.

Próbował już nigdy o nim nie myśleć, lecz to zawsze do niego wracało. W snach, czy poza nimi, dostawał co chwilę wizji wysokiego mężczyzny w kapeluszu, przydługawym płaszczu i z cygarem w ręku. Tonący on w chmurze palącego gardła dymu. I wkoło ciemność i zimno wychodzące od otaczających ich skał, czy wypalanych cegłą domów, jakim bliżej było do ruiny, niż do budynku mieszkalnego.

— Kapitanie — zaniepokoiła się Ral, machając mu ostrożnie ręką przed twarzą. Levi, zadrżał, jakby zbudzony z głębokiego snu, zaborczo złapał jej ramię. Wzrok wszystkich spoczął na nim natychmiastowo.

Ackerman zrozumiał, że zachował się dziwnie. Zluzował uścisk i popchnął delikatnie nogami krzesło do tyłu, by odejść od stołu. Wstał z niemrawym wyrazem twarzy, usadowił siedzenie w miejscu, w jakim miało ono być i wyszedł bez słowa z pomieszczenia.

attached | levi ackerman snk ffOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz