"Mój szef. Mój AS". Rozdział 8

13K 619 84
                                    

Zdycham. Po tym jak doczołgałam się z taksówki do mieszkania, zdołałam tylko zrzucić z siebie ciuchy, padłam w bieliźnie na łóżko i nakryłam się po uszy kołdrą. Nie mam siły nawet ruszyć ręką, jest mi cholernie zimno, boli mnie gardło – nie jestem w stanie przełknąć śliny, pęka mi głowa, a co najgorsze moja komórka leży od rana na biurku w pracy, więc nie będę w stanie nawet zadzwonić po pomoc, gdyby mi się pogorszyło.

A pogarsza mi się tak znacząco, że...

Umieram i trafiam do piekła. Rozgrzana szklarnia, parno, owady bzyczą, obijają się o szyby. Wielki, długi stół a na nim zgniłe czerwone mięso, po którym chodzą muchy i pełzają białe glisty...

Otwieram oczy, serce wali mi ogłuszająco, wokół mrok. Dostrzegam zarys wysokiej sylwetki, nachyla się nade mną, kładzie mi coś zimnego na czole. Moje powieki opadają.

Umieram i trafiam do piekła. Podążam kanałem podziemnym. Chłód. Smród. Ścieki po kolana, a w nich długie włosy – plączą się wokół moich nóg. Odchody i martwe szczury ocierają się o skórę.

Łapię powietrze, otwieram oczy, drżę. Ciemność, suchość w gardle. Duża postać siada obok mnie, unosi mi głowę.

– Napij się. – Znajomy głos. Duża dłoń. Szklanka przy ustach. Chłodna woda. Pragnienie. Piję szybko, łapczywie. – Powoli. – Odsuwa szklankę. Chcę zaprotestować, ale nie mam siły mówić. – Weź to. – Wsuwa mi gorzką pastylkę do ust. Szklanka. Chłodna woda. Połykam. – Śpij. – Odkłada moją głowę na poduszkę, oczy same się zamykają.

Umieram i trafiam do piekła. Pustynia bez piachu. Spękana ziemia, palące słońce, skwar. Dostrzegam rząd nagich ciał przykrytych od piersi w dół białym prześcieradłem – matka, ojciec, brat, Tośka, Nina, Artur, Jan. Wszyscy martwi, bladzi, nieobecni. Zostałam zupełnie sama. Nie mam nikogo.

Otwieram oczy, pęka mi serce, z mojego gardła wyrywa się szloch. Nie mogę oddychać, rozpacz, ból, moje ciało krzyczy.

– Jesteś rozpalona. Chodź. – Unosi mnie i bierze na ręce. Dostrzegam zarys mocnej szczęki, białego kołnierzyka, otula mnie znajomy zapach. Czuję ucisk w gardle, płaczę, nie potrafię zatamować łez.

– Umarłeś... – Chcę dotknąć szorstkiego policzka, ale nie mam siły unieść dłoni.

– Trzeba zbić gorączkę. – Wchodzi ze mną do łazienki i sadza mnie w brodziku wypełnionym wodą. Przyjemny chłód obmywa moje pośladki, stopy. Powieki opadają, jestem bezwolna, osuwam się bezwładnie, odpływam... – Mario, oprzyj się. – Budzi mnie głos Jana. Czuję jego dłonie na ramionach. Przyciąga mnie do siebie, tak że przywieram plecami do nagiego torsu. Kiedy zdążył się rozebrać? Jego krótkie włoski na klatce piersiowej ocierają się o moją skórę. Jestem na granicy jawy i snu. Nie mam pojęcia, jak zmieściliśmy się tu w dwójkę, ale jestem zbyt zmęczona żeby się nad tym zastanawiać. Co chwilę przysypiam, by po kilku minutach ocknąć się i powrócić coraz bardziej świadomie do rzeczywistości. Koszmary stopniowo odpływają w zapomnienie. Drzemki stają się spokojne, wyciszające, krótkie. Po każdym przebudzeniu wracam do rzeczywistości na dłużej. Wszystko staje się bardziej realne, wyrazistsze. Jan obmywa gąbką moje uda, brzuch, szyję, dekolt...

– Co tutaj robisz? – pytam słabym głosem.

– Nie mieszczę się w twoim brodziku.

Zerkam na jego długie nogi opierające się o posadzkę. Guliwer w maryśkowej łazieneczce. Mam ochotę się uśmiechnąć, ale moje ciało nie reaguje. Jestem bez sił.

– Pytałam o mieszkanie – odzywam się ospale. – Jak tu wszedłeś?

– Sąsiadka mnie wpuściła.

MÓJ SZEF   [ WYDANA ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz