SEZON 2, ODCINEK 5A: MARTWA NATURA

201 16 41
                                    

LANDRIC

Moja mama stwierdziła kiedyś, że niektórym ludziom jest trudniej wracać, niż odchodzić. Długo tego nie rozumiałem. Wydawało mi się, że powroty innych ludzi są tym, po co żyję i na co czekam. Pamiętam do dziś, ile radości sprawiły mi chwile, gdy moi rodzice czy dziadek wracali do Pałacu. Pamiętam, jak zastanawiałem się, o czym fajnym opowie mi do poduszki mama. Cieszyłem się, nawet wtedy, gdy wracał król Renard, bo, co ciekawe, czasami naprawdę wydawało mi się, że także był zadowolony na mój widok. Cieszyłem się, gdy wracał dziadek, i robiłem to samo, kiedy wracał Atticus i zawsze przywoził jakieś wyjątkowe pamiętniki z terenów, które odwiedzał akurat ze swoimi zwierzchnikami.

Powroty były genialne, dopóki to nie ja odchodziłem od innych.

Nie umiałem odejść od Claire, gdy trzeba było opanować konflikty naszych sojuszników a Azgedą. Nie lubiłem wyjeżdżać, bo każdy krok oznaczał, że nie oddalam się od mojej dziewczyny ciałem, ale i Duchem. Traciłem i Claire, i siebie.

Odejścia stawały się zbyt kłopotliwe. Nie mogłem przewidzieć, w jakim stopniu siebie wrócę. Powoli pojmowałem, o czym mówiła moja mama.

Przerażały mnie odejścia, bo nie wracałem sobą. Ona, moja Claire, to czuła. Widziała te większe i mniejsze zmiany, które zachodziły we mnie, w moich oczach, na mojej skórze. Nie cierpiała, gdy wbrew zaręczeniom, że nie zrobię tego bez jej obecności, wychodziłem na miasto pod pretekstem służbowych spraw i wchodziłem do naszego domu z nowym wzorem na skórze. Była zła, bo chciała wybrać choćby jeden.

Patrzyła na moje tatuaże jak na sztukę. Zapominała o ich pochodzeniu. Im częściej wyjeżdżałem i do niej wracałem, tym i dotyk Claire stawał się inny. Przyzwyczajała się do tych mankamentów. Dawała sobie czas. Uczyła się każdego nowego elementu, nakreślającego moją nową wersję. Nie pozwalała mi odczuć, żeby były one czymś, co powinienem ukrywać. Twierdziła, że ludzie muszą wiedzieć, ile kosztuje przetrwanie.

Ile daję od siebie, aby oni mogli żyć.

Nie lubiłem wracać, bo zdawałem sobie sprawę, że dla niej byłoby lepiej, gdybym został. Nie musiałaby okłamywać samej siebie, że nie widziała tego, kim się staję. Nie musiałaby tracić swojego czasu, kiedy potrzebowałem rozmawiać o tym, co się działo. Nie zmuszałaby się do wizualizowania sobie tych wszystkich rzeczy, które ją przerażały, a o których opowiadałem jej jak bajkę na dobranoc. Nie widziałaby, kim jestem. Nie snułaby planów na to, jak wyjaśni naszemu dziecku, dlaczego wyglądam jak pieprzone płótno, na którym zaczyna brakować miejsca.

Nie udawała. To ja udawałem, że moja Claire była ucieleśnieniem wszelkich cnót i innych podobnych. Miała być moim słodkim wybaczeniem. Moje powroty nie były przyjemnością. Ona je kochała. Wyczekiwała mnie cierpliwie, a kiedy wreszcie spotkaliśmy się ponownie, nie kryła, że cieszy się, że, tak jak obiecałem, przeżyłem za wszelką cenę.

Żyłem dla niej, a ona była za to wdzięczna. I dumna, że dotrzymałem słowa. Kochała mnie, a ja odwdzięczałem się za to najlepiej, jak tylko umiałem.

Słodka, niewinna Claire uwielbiała słuchać o przepływającej przez moje ręce krwi w imieniu czegoś, co zamierzamy szerzyć. Niesienie pokoju było moim brutalnym hobby, ale z czasem stało się naszym wspólnym. Słodka Claire zmieniała się wraz ze mną, a mnie to ani trochę nie cieszyło. Nie zmieniało się jedynie tyle, jak bardzo uratowały mnie myśli, że ona wciąż gdzieś tam jest. I wszystko, co robię, robię dla niej, żeby była w bezpiecznym świecie. Walczyłem o dobrą codzienność dla niej, dla naszej rodziny i naszego królestwa.

Więc jeśli miałbym polubić powroty, to tylko z tego powodu. Zawsze miałem miejsce, w którym witano mnie z utęsknieniem. Tam, gdzie kogoś cieszyło, że żyję. Myślę o tym wszystkim, bo dzisiejszy powrót, właśnie z tym mi się kojarzy. Nie mój, a niej. Delty. Delty, która nie przedstawia się nawet prawdziwym nazwiskiem, bo nie uważa go za swoje. Mojej kosmicznej koleżanki, dla której słowo: dom ma wiele znaczeń. A może i żadnego, bo w kosmosie raczej go nie zaznała.

PETRICHOR ― THE 100Where stories live. Discover now