SEZON 1, ODCINEK 5: WIADERKO W PIASKOWNICY

411 26 20
                                    

LANDRIC

— Kurwa mać! Mieli tylko poczekać!

Wpadam do jednego z naszych namiotów. Na cel swojej wyżywki obieram niezbyt wysoką wieżę ułożoną ze sporych pudeł, której posyłam solidnego kopa. Ich zawartość rozsypuje się na podłodze. Charakterystyczny, głośny brzdęk obijających się o siebie pistoletów obudziłby najgłębiej zakopanego pod ziemią trupa. Drugi kopniak wymierzam w pierwszą-lepszą leżącą pod moją nogą broń, która sunąc po podłodze, zatrzymuje się dopiero pod czyimiś butami.

Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy mój brat postanowił mnie dogonić. Sapię głośno, rozeźlony do granic możliwości. Nosi mnie niemiłosiernie, dlatego automatycznie rozwalam kolejną krzywą wieżę. W przeciwieństwie do poprzednich pudeł, od tych nie odpadają wieka.

— Ciszej, książę — próbuje uspokoić mnie Reuel, zachowując jednak bezpieczny dystans. Zdążył się nauczyć, że nie warto przekraczać pewnej granicy, kiedy bucha ode mnie ogniem. — Ściągniesz na siebie ich uwagę. Przypominam, że jesteśmy dziś gwoździem programu.

— To są debile — stwierdzam lekceważąco. Wykonuję gwałtowny ruch ręką i zrzucam nią sporą ilość zapasów jedzenia, które znajdują się na stole. — Skończeni debile.

— Zdążyłem zauważyć — zgadza się ze mną Reuel. Podnosi z gruntu broń. — Pozwólmy im myśleć, że jest inaczej. Niech im się wydaje, że obchodzi nas każde zdanie, nawet tych debili, którym trzeba przypominać o myciu zębów. Jeśli w ten sposób mają przeżyć i nie sprawiać problemów, dajmy im myśleć, że są ważni.

— Póki co to myślą, że mają wszystko pod kontrolą. A tak nie jest — denerwuję się. Przysiadam na krawędzi stołu, przecierając twarz obiema dłońmi. Jestem zmęczony. Nie myślę o niczym innym, jak tylko o tym, że po prostu zasnąć i nie obudzić się wysuszony jak wiór, kiedy komary zaczną sobie serwować shoty z mojej krwi. — Trzeba wyprowadzić ich z błędu. Nie, inaczej. Trzeba naprowadzić ich na taką drogę, żeby sami dotarli do właściwego wniosku, że życie w dziczy nie jest takie ładne, jak im obiecano. Będziesz tą osobą. Postanowione. Nie przyjmuję reklamacji.

— Ja? — dziwi się Reuel. Łypie na mnie spod zmarszczonych w przejęciu brwi i podnosi pierwsze z przewróconych pudeł.

— Nie, fluorescencyjny motylek. Oczywiście, że ty — parskam. — Chciałeś zostać uwzględniony w Projektach. To znaczy, że oprócz teoretycznie, uczestniczysz w nich praktycznie. Poza tym, komu innemu mogę tutaj zaufać?

— Aquili? — podpowiada; w jego głosie pobrzmiewa coś na kształt nadziei. Układa do skrzyni porozrzucane bronie. Chyba faktycznie zależy mu na tym, aby ukryć przed światem zewnętrznym mój mały przypływ złości. — Litości, stary. Ona zna się lepiej na tego typu działaniach w terenie. Nie jestem szpiegiem, tylko księciem; dbam o atencję i dobrą, a przede wszystkim ładną twarz na arenie międzynarodowej. Nie zbieram informacji o problemach trzeciego świata. Pamiętasz?

— Pamiętam i dlatego właśnie na ciebie liczę. Na twoją ładną twarz — wzdycham, zjeżdżając już nieco z tonu. Reuel nie patrzy na mnie, kiedy skupia się na sprzątaniu niechcianego bałaganu. Odsuwam się od stołu i po chwili walki ze swoją dumą, również dołączam się do odkładania rzeczy na ich wcześniejsze miejsce. — Nie udawaj, że nie masz ochoty sprawować władzy nad grupą ludzi, która będzie wierzyć, że dzięki tobie przetrwa wszystko, co obce i nieznane. Byłeś w Polis, tłumoku. Nie chcę wypominać, ale główki takich dzieci podsyłają nam w skrzyniach.

— Miałem trudny czas.

— Ten będzie gorszy.

— To mi dowieź gilotynę, jeśli mam tutaj zostać — parska Reuel. Przewraca nonszalancko oczami. Sięgam po teczkę z imionami naszych szpiegów. Nigdzie nie znalazłem Cygnusa. Aquila mówi, że poszedł w las. Żałosne. — Łapa będzie mnie boleć od ścinania, jeśli pozwolisz mi rozliczać błędy na własną rękę. Chociaż, jak zgaduję, prędzej pozabijam ich za to, że latają za mną jak muchy za gównem. Naciągnąłem sobie coś — jęczy przeciągle. Unosi ramię i macha łokciem, marudząc:

PETRICHOR ― THE 100Where stories live. Discover now