Przyjaciele

1.8K 91 161
                                    

* * * 
Draco 

Kostki lodu leniwie pływały w złotym płynie, przy każdym szybszym ruchu dłoni obijając się o szklane ścianki.

To była jego druga whiskey, a czuł się, jakby wypił ich z dziesięć.

Potarł wolną dłonią zmęczoną twarz i znów spojrzał na procentowy napój, zastanawiając się, czy naprawdę ma ochotę go wypić.

Był wykończony.

Nawet nie fizycznie, co psychicznie.

Spędził kilka pieprzonych godzin w ministerstwie, załatwiając dla Chapmana różne, głupie, naprawdę głupie sprawy. A to zanieść coś do archiwum, a to po kolejną kawę, albo cholerną kanapkę.

Jakby, kurwa, nie było magii!

Kilka razy miał na końcu języka pytanie, czy facet naprawdę ma jakąś dziwną awersję do używania magii w miejscu pracy, czy po prostu świetnie się bawił, traktując go – Draco Malfoya – jak mugolskiego służącego.

Miał dziwne przeczucie, że Narcyza maczała w tym palce.

Jak latanie po gmachu ministerstwa nie było zbyt męczące, to udawanie za każdym razem, że jest tu w interesach, a nie w pracy, już tak i to bardzo, bo co chwila spotykał kogoś znajomego. 

Kilka razy mignęła mu czarna głowa Pottera, ale ten był zbyt zajęty, by zauważyć, że jest kilka stóp od szkolnego wroga.

Drugi raz wpadł na Blaise'a, który otwierał usta, by zapewne spytać, czemu się kręci po biurowcu, ale całe szczęście w ostatniej chwili udało mu się wejść do przypadkowego gabinetu i zniknąć z oczu przyjaciela.

Z dość sporym zaciekawieniem przypatrywał się, jak kolega ze szkoły Adrian Pucey wykłócał się z jakimś urzędnikiem, szarpiąc dość wypłowiałą koszulę na piersi.

Tylko raz musiał palnąć gadkę o rodzinnych interesach, gdy na swojej drodze spotkał Pansy Parkinson. Długo zajęło mu spławienie dziewczyny, która od szkoły miała dziwną obsesję na jego punkcie i nawet dosadne powiedzenie, że nie ma możliwości, by tknął ją palcem, nie dawały rezultatu.

Tak, to był parszywy dzień.

Dzień, który zakończył tutaj - w londyńskim klubie dla czarodziei. 

Jeden z lepszych, a znał ich dość sporo. Nawet zawitał kilka razy do najdroższego lokalu w Vegas i obskoczył około pięciu w Nowym Jorku.

Ale właśnie to miejsce pozwalało mu zupełnie odciąć się od codziennego życia i zatopić problemy w szklance whiskey.

Niestety dzisiaj musiał zadowolić się mugolską wersją, bo widok ceny butelki Ognistej, sprawiła, że coś zwinęło mu się w kłębek na wysokości żołądka.

Kurwa, żeby nie było go stać na normalny alkohol!

Wziął porządny łyk trunku, próbując się nie krzywić i odstawił szklankę na blat. Parsknął śmiechem sam do siebie, sprawiając, że siedzący obok facet spojrzał na niego jak na kretyna.

Miał to gdzieś.

Nie było go, kurwa, stać na Ognistą!

Na ukochaną Ognistą!

Już zamierzał chwycić butelkę tego mugolskiego gówna, które i tak wśród niemagicznych osób uchodziło za rarytas, gdy na jedynym wolnym krześle obok opadł nie kto inny, jak Teodor Nott we własnej, szczupłej osobie. Jak zwykle wyglądał nienagannie, chociaż zawartość jego portfela zawsze zostawiała wiele do życzenia. Po prostu miał jakiś cholerny dar do wyglądania na bogatszego, niż był w rzeczywistości.

Twój ruch / DramioneWhere stories live. Discover now