Mały, niewinny romans

1.2K 56 278
                                    

* * *
Hermiona

— Jak śmiesz?! — krzyknęła, odpychając mężczyznę i zanim pomyślała, gabinet wypełnił głuchy odgłos uderzenia dłonią w policzek. 

To było silniejsze od niej. 

Taki odruch.

Malfoy ją tego nauczył.

Znaczy... przy nim się nauczyła.

— Myślałem... — Tomas przyłożył dłoń do policzka, który mu przed chwilą znokautowała i wcale tego nie żałowała.

— To źle myślałeś — warknęła, robiąc krok w tył. — Przed chwilą gadałeś mi o napastowaniu seksualnym, a sam to robisz! — dodała wściekłe.

Miała ochotę rzucić się na niego z pazurami i rozorać mu twarz.

Był przystojny.

Był szarmancki.

Był inteligentny.

Jednak nie był...

Malfoyem?

— Hermiono — mężczyzna wydawał się zupełnie nie przejmować tym, że właśnie dostał od niej po twarzy — nie... nie chciałem, żebyś tak to odebrała! — Opuścił dłoń, nie przerywając kontaktu wzrokowego. — Przepraszam. Masz rację, za szybko...

— Tak! Właśnie tak! Za szybko!

Odgarnęła włosy na plecy i uniosła podbródek.

— Nie życzę sobie, żebyś się do mnie zbliżał, Tomasie.

— Słucham? — Brwi Silvy podjechały do góry. — Chyba czegoś nie rozumiem.

O, to ciekawe.

— Jestem w pracy, Tom. W PRACY! W dodatku w twoim gabinecie i nawet jeśli mówimy sobie po imieniu, to nie oznacza, że... — przerwała i rozejrzała się po pomieszczeniu, czując dziwny dreszcz idący wzdłuż kręgosłupa.

I wcale nie było to miłe uczucie.

— To nie oznacza, że przeszliśmy na prywatny... — mówiła coraz ciszej, mając bardzo, ale to bardzo, nieprzyjemne wrażenie, że nie powinna być z nim tu sama. — No... po prostu... — Cholera! Czemu nie mogła sklecić normalnego, poprawnego zdania?

— Po prostu co? — Tomas wyraźnie ją ponaglił. — Dokończysz?

— Chodzi o to, że nie mogę łączyć pracy z... życiem prywatnym — wyrzuciła z siebie, cofając się o mały krok. — No i wiesz... po prostu zakończmy temat Obskurusa i wtedy pomyślimy, co dalej, ok?

— Boisz się mnie? — Mężczyzna zaczął się do niej zbliżać, a ona miała za sobą tylko kilka stóp i wysoki regał zapełniony dokumentami i jakimiś książkami.

— Ja? Nie, coś ty. — Uśmiechnęła się nerwowo.

Nie powinna go odpychać.

Tak naprawdę mógł zrobić teraz cokolwiek i nie zostałby za to ukarany.

No, bo to przecież to on był tu prezesem, a ona tylko Angielką, która kiedyś coś tam pomogła Harry'emu Potterowi.

Zerknęła szybko w stronę torebki, leżącej na jednym z foteli. W jej wnętrzu spoczywała różdżka, której potrzebowała teraz jak nigdy.

— Muszę wracać do hotelu — powiedziała cicho, modląc się w duchu, by właśnie w tej chwili ktoś wszedł do gabinetu, albo chociażby zapukał.

Na przykład Malfoy?

Tylko że on był w Londynie tysiące kilometrów stąd!

— Powtórzę. Boisz się mnie? — Z każdym słowem Silva był coraz bliżej, a ona robiąc kroki w tył, była coraz bardziej pewna, że za chwilę przywali w regał.

Twój ruch / DramioneWhere stories live. Discover now