Nie odchodź.

586 31 14
                                    

***
Draco

Minęły trzy dni od pierwszej i ostatniej, jak na razie, rozmowy na temat Cartera i Obskurusa.

Nie żeby miał coś przeciwko.

Nawet się cieszył.

Granger, Lovegood i Scamander w ciągu kilku godzin przeprowadzili brata Kutafona do lochów.

Dosłownie przeprowadzili.

Przenieśli całe, pieprzone, umeblowanie sypialni, robiąc mu przytulne gniazdko w zimnej zatęchłej piwnicy.

Zerknął tylko raz.

Stał na cholernych schodach i patrzył na coś, co przypominało po prostu normalny pokój, ale było, kurwa, lochem.

Nie skomentował.

Miał tylko nadzieję, że ten koszmar się skończy w ciągu najbliższych dni, bo czekało go coś, na co będzie potrzebował całej swojej siły.

Pogrzeb ojca.

Charlotte przejęła tę część jego życia, pomagając matce w przygotowaniu wszystkiego związanego z pochówkiem Lucjusza na pobliskim cmentarzu.

Malfoyowie nigdy nie chowali swoich bliskich przy rezydencji.

Wiedział, że krążyły takie plotki, ale cmentarz znajdował się parę mil dalej.

Życie ze szczątkami zmarłych w ogrodzie nie było szczytem marzeń czarodziejskiej arystokracji.

Matka i Charlotte dopinały wszystko na ostatni guzik przed jutrzejszą ceremonią.

Granger próbowała wkupić się w łaski Pomyluny, by ta pozwoliła jej być przy akcie oddzielenia Obskuchuja od Cartera, na co on oczywiście się nie zgodzi, a Lovegood własnoręcznie oderwie głowę, jeśli pozwoli Rozczochranej chociażby się zbliżyć.

A on...

On w końcu mógł zrobić coś, czego potrzebował od dłuższego czasu.

Potrzebował wolności.

Oddechu.

Przesunął dłonią po gładkiej, ciepłej szyi Midasa. Koń parsknął z zadowoleniem, wypuszczając kłąb pary przez nozdrza.

— Chciałbym zabrać cię gdzieś dalej, ale dzisiaj musisz zadowolić się krótkim spacerem.

Udało się przetransportować konie dwa dni temu, a raczej zrobił to Zabini, wynajmując i opłacając specjalistyczne wozy.

Tequila i Midas od dwóch dni byli mieszkańcami niedużej, ale dobrze wyposażonej i ogrzewanej stajni.

Zarzucił siodło na grzbiet zwierzęcia, po czym zaczął zapinać i poprawiać wszystkie paski i popręg.

— Ciebie wezmę jutro — rzucił przez ramię do klaczy, która waliła nerwowo kopytem o podłoże w sąsiednim boksie.

Niestety, póki Silva chodził na wolności, wyjście poza teren Manor, bez rozsądnego uzasadnienia, było kiepskim pomysłem.

Twój ruch / DramioneWhere stories live. Discover now