→ xiaether; fluff

933 64 23
                                    


Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.





CZY TYM właśnie była Celestia? 

Chyba właśnie stracił poczytalność. Oszalał i całkowicie się zgubił. Nie miał pojęcia, czym to było. Kołatanie w piersi, wstrzymany oddech, mętlik w głowie, a przede wszystkim te błogie uczucie. O czym to świadczyło? Czyżby jego karma przejęła w końcu kontrolę? Jednak gdyby to zrobiła, zapewne by rozłożyła jego udręczone ciało i zarysowała pazurami świat wokół, pozostawiając po sobie zaledwie spustoszenie. Ból, znoszony przez stulecia, zachwiałby równowagę Liyue, a on sam umarłby, pozwalając na oddanie się swojemu grzechowi. Byłoby to takie dziecinnie proste. Drobne, chwilowe ukłucie zakończyłoby całe cierpienie i tym samym ukróciłoby życie kolejnego grzesznika. 

Tyle że ból nie nadchodził. Więc dlaczego powoli gubił się w rzeczywistości, nie mogąc ustać na nogach? Co on właściwie mówił. Już dawno stracił w nich czucie. Mimo że jego oczy rejestrowały nikły obraz równiny Bishui, to wszystko zakrywała mgła, blokująca widok. Cały ciężar z jego pleców powoli znikał, jakby wydostawał się spod skóry, rozkładając w powietrzu. Skóra go piekła. Chociaż nie, to akurat było złe stwierdzenie. Nie przypominało to bólu, kiedy promienie słońca dotykały odkrytych fragmentów. Wtedy jego krew gęstniała, nabierała ciemnych barw i ponownie zalewała umysł ciemnymi wspomnieniami. 

Teraz czuł jedynie przyjemność. Biały, oślepiający płomień, który płonął takim rozkosznym ciepłem, rozpalił się w sercu, pobudzając każda pojedyncza komórka nerwowa. A więc tym śmiertelnicy nazywali rozkosz. Być może tego nie wytrzyma. W końcu jakże miałby wytrzymać coś tak niebiańskiego, boskiego, tak nieosiągalnego. Zaczynał się obawiać, że zaraz uczucie zniknie, wymsknie się spod jego dłoni, a on sam powróci do życia w cierpieniu. Zasmakował teraz nieba i miał czelność być na tyle zachłannym, aby nie puszczać danego mu podarunku. Po raz pierwszy w życiu poczuł błogosławieństwo Bogów. Taka ludzka rzecz radowała Xiao. Śmiertelna i ulotna rzecz. Tak krucha, że wydawało się, że zaraz rozwali się na małe kawałki w jego uścisku. 

— Xiao? — Cały ten mętlik sprowadzał się do jednej osoby. Ciepła bijącego od jasnej skóry, miodu płynącego w słowach i dawanego mu uczucia. Bolało. Wszystko go bolało. Jego wzrok był zamglony, nogi odmawiały posłuszeństwa, a wszystko skupiało się na dwóch rękach trzymających go przy Aetherze. Bolało go tak przyjemnie, że czuł się, jakby stał się jedną z tych gwiazd rezydujących na puchatych obłokach. — Czy ty... Płaczesz?

Mimo nawoływania chłopaka, Xiao nadal opierał swoją głowę o jego ramię, bojąc się, że chociażby jakikolwiek ruch zniszczy chwilę. Nawet nie zauważył spięcia swoich mięśni oraz braku normalnego oddechu, który zmartwił Aethera. Nie widząc od niego żadnej reakcji, Aether przesunął się, przenosząc swoje palce na policzki yakshy. Delikatnie poprawił ich ułożenie tak, aby złoto, o tak różnych barwach, spotkało się na wymianie subtelnych, niepewnych spojrzeń i szukało w sobie odpowiedzi. Przynamniej dzięki temu świat w miarę wrócił do równowagi. Chociaż Xiao cicho śnił o powrocie do skrytego nieba. 

Nie był nawet w stanie odpowiedzieć. Nie dbał już o to, czy nagle z kącików oczu wysuwają się słone krople, ani czy ciężar jego ciała opiera się na drugiej osobie. Mógł jedynie nadal opierać się o cudze ramię, poddając się jego woli. Nie miał siły wysunąć się spod jego uścisku. Nie kiedy powoli roztapiał się, czując się z każdą chwilą coraz bardziej... Jak miał nazwać to uczucie? Skąd ono w ogóle powstało? I dlaczego było takie przyjemne? Czy tak nastąpi koniec jego życia? Może to są wrota zaświatów. Może wreszcie po tych latach umrze. A jeżeli tak witała go śmierć, to chętnie by się oddał jej opiece. 

Czy jednak zasługiwał na takie traktowanie? Ciągnąca się za nim droga przepełniona była przelaną przez niego krwią, a jej schody wykonane były z kości umarłych. Każdego dnia wdrapywał się po niej, jeszcze raz wspominając o śmierciach, bitwach i żałosnych upadkach. Po raz kolejny wiązały go łańcuchy długów karmy, ciągnące go z powrotem do piekła na ziemi. A on pozwalał im obwiązać jego ciało, znieść go na sam dół Abyssu i torturować go przeszłością. Pokornie przyjmował swoją karę. Naprawiał błędy, jeśli były, służył Rex Lapisowi i bez słowa kontynuował woje cierpienie. Nie było lekarstwa na jego przypadłość. Nic go nie mogło uratować. Nikt, ani nic...

— Zrobiłem coś źle? — Jak mógł zadać takie pytanie, kiedy dawał mu to, czego w sekrecie podążał przez wszystkie te lata? Xiao miał wrażenie, że zaraz się rozpadnie. To było zdecydowanie za dużo jak na niego. Ta błogość, ta ulga... Chciał jej więcej. Ale jego przemyślenia najwyraźniej sprawiły, że Aether źle zinterpretował sytuację. Jego dłonie odsunęły się na parę centymetrów od jego skóry, przywołując nieprzyjemne pole między nimi. Mieszanka starego bólu i fragmentu Celestii. Słońca, łagodzącego ból nerwów. — Przepraszam! Nie chciałem, ja, um... 

— Proszę... — wydusił jedynie adept, łapiąc za jego dłoń, aby przysunąć ją z powrotem do siebie. Jak bardzo mógł być jeszcze zachłanny? Ile mógł brać i brać, nie dając nic w zamian? Jednak nie miał nic do podarowania. Był tylko on i karma. A kto by chciał złamaną, zniszczoną marionetkę? Kto by trzymał ją w objęciach, dając jej wszystko, o czym mogłaby zamarzyć? Tuż zaraz ledwo trzymające się ciało zniknęło w ramionach śmiertelnika, od razu gubiąc się w przyjemności danej mu z tak subtelnego dotyku. 

Wydawało się to surrealistyczne. Aby cały ten ból noszony przez niego przez całe te stulecia, torturujący go w każdej chwili oraz niedający mu w spokoju odpocząć, zniknął w zaledwie ułamek sekundy. Czymże zawinił? Co zrobił nie tak? Nie był pewien, dlaczego Bogowie naznaczyli taki jego los. Nigdy nie sprzeciwił się ich wyrokom. Jednak teraz, kiedy roztapiał się w objęciach śmiertelnika, jego serce nabierało rytmu, a on sam oddawał się mu w całości, nie dbając o konsekwencje. To było prawdziwe błogosławienie. Być może była to herezja. Ale w całym tym mętliku palców poruszających się po jego włosach, dłoni trzymającej go w talii i bliskości drugiego ciała, mógłby stwierdzić, że znalazł swoje własne niebo. Celestia nie miała już dla niego żadnego znaczenia. 

Nie kiedy prawdziwym jego zbawieniem była gwiazda nienależąca do Teyvatu. 



❝APOLOGY❞ genshin impact ships oneshotsWhere stories live. Discover now