Moje podróżnicze doświadczenia w walce z traumą pociągową.

7 1 3
                                    

"Ashka, co ty pierdolisz! Jaka trauma?"

A no tak. Mam traumę związaną z pociągami. I myślę, że skoro i tak nikt tego nie czyta to powinna poświęcić o niej rozdział.

Walter Hilsbecher twierdził w jednym eseju, że pisanie ma też funkcję autoterapii. No to sprawdźmy na ile mi to pomoże.

"Ashka, pierdolisz o jakimś pisarzu i mówisz, że masz traumę z pociągami. KONKRETY. Co się takiego stało, pociąg ci psa przejechał???"

No dobra, skoro moje ego tak bardzo chce wam opowiedzieć, co się stało w tym pierdolonym pociągu to wam napisze. To było maj albo czerwiec, kiedy pojechaliśmy ze znajomymi do Warszawy. Nie pojechaliśmy tam po to, by przypieczętować nienawiść Krakowsko-Warszawską. Poszliśmy do muzeum Kopernika i naśmiewaliśmy się, z palcu zabaw w Łazienkach, który był ozdobiony w średniowiecznych rycerzy z Jezusem na czele karuzeli. Miny wszystkich tych rodziców, którzy patrzyli się jak zwijamy się ze śmiechu na ziemi, były bezcenne.

No, ale zbliżała się pora powrotu, więc wsiedliśmy w pociąg powrotny. Mnie przez ten czas zaczęła głowa mocno boleć, bo wiadomo mnóstwo atrakcji, śmiechu, adrenaliny, bo przejechaliśmy dwa razy bez biletu autobusowego, kupiłam 27 tom BNHA, zjedliśmy pizze na drodze, no po prostu wszystko. No i ten... mieliśmy mieć przesiadkę w Łodzi, a ponieważ to ja miałam bilety i informacje gdzie wysiadamy, to byłam za wszystko odpowiedzialna. Zasnęłam i po jakimś czasie moi znajomi mnie budzą, na jakiejś stacji. Ja ledwo ogarniałam, więc skoro powiedzieli, że to chyba Łódź to znaczy że Łódź, więc wysiadamy.

A teraz czytajcie uważnie, bo to może być przyszłoroczne zadanie maturalne na matematyce. "Czterech maturzystów jedzie z Warszawy do Krakowa. Mają przesiadkę w Łodzi o 19:30. O której wysiądą w Koluszkach?"

Ta... wysiedliśmy 50 kilometrów od Łodzi i mieliśmy godzinę do odjazdu naszego następnego pociągu... przejebane.

Dosłownie, w tym dniu przeszłam przez wszystkie możliwe emocje, od radości i głupawki po strach, gniew, kończąc na apatii. No jak to brzmi. Czworo młodych ludzi siedzi gdzieś w mieścinie na środku Polski, nie wiedzą co robić, a jedno z nich wymiotuje do kosza na peronie, bo zjadło trzy godziny temu pizze z szynką i oliwkami. Jakby nie tak wyobrażałam sobie moje pierwsze wymiotowanie w miejscu publicznym. Ja nawet wtedy pijana nie byłam.

Ostatecznie obdzwoniliśmy wszystkich z mojej rodziny i mój tata nas poinstruował, że wsiadamy do innego pociągu, wracamy do Warszawy Zachodniej i stamtąd jedziemy pociągiem prosto do Krakowa. Wsiedliśmy do pociągu, który przyjechał i napotkaliśmy konduktorów, którzy wcześniej nas sprawdzali, więc nas poznali. Wytłumaczyłam im całą sytuację i odpowiedź konduktorki, była jak żart na stand-upie. Ta... wsiedliśmy do złego pociągu.

To co się później działo to było jak w tych wszystkich filmach akcji, jak odpalają wszystkie organy i wysyłają żołnierzy na ulice miasta. Tylko to było w Polsce, więc nie było fajerwerków. Konduktorzy wyjaśnili nam byśmy wysiedli w Skierniewicach i wsiedli do pociągu, który jedzie za nami. Poinformowali też niektórych konduktorów, że czwórka dzieciaków się zgubiło, więc dajcie im ulgę, jeśli nie zdążą kupić biletów. Były to czasy covida, więc konduktorzy nie sprzedawali biletów jak się wsiadało do pociągu.

Także możliwe, że konduktorzy do dziś śmieją się z nas opowiadając legendę o "Czterech debilach z ŁKI". (Ten pociąg, w którym spotkaliśmy tych konduktorów, nazywał się ŁKA- jakieś tam liczby.)

No i docieramy do tych Skierniewic. I jak się pół roku później okazało było to miejsce, w którym wcieliłam się w Wolkuskiego. Bo po tych wszystkich przygodach, jedyne o czym marzyłam to położyć się na torach. I TO DOKŁADNIE W SKIERNIEWICACH!!!

Dopóki jestem w swojej piwnicy... jest dobrze.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz