17. Krawędź

127 11 5
                                    

 Virren wpatrywał się w ojca, pogrążonego w obowiązkach. Mężczyzna z kamienną twarzą wczytywał się w jeden z dokumentów, przyniesionych mu przez doradców. Zapewne był to jeden z raportów dotyczących stanu okolicznych ziem, nad którymi Cerven Dal'var sprawował pieczę. Wyglądał jak prawdziwy władca; poważny, dostojny, z bystrym spojrzeniem. Jego siwe włosy dodawały mu surowości, jednak rysy do złudzenia przypominały te Virrena — szlachetne, ale jednocześnie dość łagodne. Eshaar często zastanawiał się, czy z wiekiem będzie stawał się coraz bardziej podobny do ojca, zarówno z wyglądu, jak i mądrości, która cechowała pana Keshiru.

W tamtej chwili szczerze żałował, że nie dało się oszukać czasu. Być może lata doświadczenia pozwoliłyby mu znaleźć wyjście z sytuacji, w której się znalazł — w której znaleźli się oni wszyscy, czy tego chcieli, czy też nie. Zastanawiał się, jak właściwie powinien postąpić; czy mógł zdradzić ojcu tajemnicę, której strzegli Eshaar? Czy mógł liczyć na to, że Cerven zachowa spokój i udzieli mu bezwarunkowego wsparcia? Do tej pory nigdy go nie zawiódł, ale sytuacja nie należała do typowych.

— Synu, niebawem twój wzrok wypali mi dziurę w czaszce — powiedział Cerven, nie unosząc spojrzenia znad raportu. — Czy mogę poznać powód twojej obecności w tym nielubianym przez ciebie miejscu?

Mimowolnie uśmiechnął się, słysząc słowa ojca. Faktycznie nie przepadał za przebywaniem w owalnym pomieszczeniu, służącym władcy Keshiru za miejsce pracy. Jeśli nie musiał przyjmować poddanych, zaszywał się właśnie tutaj, chcąc znaleźć spokój, konieczny do zachowania skupienia. Wszyscy wiedzieli, że wszelkie rozmowy były tam surowo zabronione, gdy władca pracował, jednak mały Virren nigdy nie potrafił usiedzieć w ciszy. Przez długi czas nie rozumiał, dlaczego rodzice w ogóle zmuszali go do czegoś, czego szczerze nie cierpiał, ale im starszy był, tym bardziej doceniał wartość udzielonych mu lekcji.

— Niegdyś siedzenie tu było jednym z moich nielicznych obowiązków — zauważył z tęsknotą w głosie, która zmusiła ojca do podniesienia wzroku.

Zielone, znajome oczy zdawały się spoglądać głęboko w serce Virrena, a on miał szczerą nadzieję, że dostrzegą dokładnie to, czego bał się wypowiedzieć na głos. Wątpił, by Cerven posiadał taki talent, ale najwyraźniej i tak zdołał dojrzeć coś, co skłoniło go do przerwania pracy.

— Niegdyś byłeś zaledwie dzieckiem. Dziś jesteś dorosłym mężczyzną. Nie znaczy to, że nie możesz zasięgać rady, gdy jej potrzebujesz, Virrenie — powiedział cicho, a niepewność Eshaar zniknęła bez śladu.

Nie powinien wątpić w ojca. Był surowy, ale zawsze sprawiedliwy, co czyniło go wspaniałym panem, nawet jeśli nie najczulszym rodzicem. Teraz jednak nie potrzebował rodzicielskiej troski, tylko rozsądku i mądrości — a tych Cerven miał pod dostatkiem.

— Matka uważa, że powinienem ożenić się z Ilią — zaczął więc i, zgodnie z podejrzeniem, nie dostrzegł na obliczu ojca zaskoczenia.

— Twoja matka bardzo ceni tę dziewczynę. W istocie uważa ją za wspaniałą kandydatkę na żonę.

— A ty? Podzielasz jej zdanie? — spytał ostrożnie Virren.

Cerven zamyślił się, gładząc policzek dłonią. Wyraźne szukał odpowiednich słów; widocznie jego opinia nie była aż tak krystalicznie jasna jak Anastei.

— Jest dobrze urodzona, piękna, w idealnym wieku — przyznał w końcu. — Jej maniery są nienaganne, a lojalność prawdziwie imponująca. Od lat trwa w postanowieniu zostania twoją małżonką. To bardzo ważne, Virrenie, by móc liczyć na osobę, z którą dzielisz życie.

— Nie ufam jej, ojcze — odparł szczerze, a Cerven skinął głową.

— Tak, tak podejrzewam. Twoja matka nie patrzy na świat tak jak my. Chciałaby widzieć swojego syna szczęśliwego, z gromadką dzieci dookoła, z żoną, która pozostanie mu oddana po wsze dni. A Ilia bardzo skrupulatnie odgrywa rolę perfekcyjnej kandydatki do ziszczenia jej wizji.

AesirOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz