6. Jaskinia Słowa

398 53 62
                                    

 Jaskinia Słowa zapierała dech w piersiach — zawsze. Jeśli w całej Świątyni istniało miejsce, które Ralia wspominała tylko i wyłącznie z zachwytem, była to właśnie olbrzymia grota położona głęboko pod ziemią. Na przestrzeni wieków artyści uwiecznili ją setki razy, ale żaden obraz nie mógł się równać z rzeczywistością.

Być może chodziło o jej rozmiary, które sprawiały, że każdy człowiek czuł się jedynie malutkim, nic nieznaczącym punktem, a może o drogę do niej prowadzącą — krętą i ciemną, silnie kontrastującą z blaskiem tysięcy świetlików latających w powietrzu. Szelest ich skrzydeł przypominał piękną, mistyczną pieśń, niepotrzebującą wcale słów, by odciskać piętno na wszystkich, którym dane ją było usłyszeć.

Największe wrażenie robiła jednak tafla jeziora — gładka, przypominająca lustro odbijające nie tylko to, co materialne, ale także wszystko, czego ludzkie oko nie było w stanie dostrzec. Spoglądanie w nieporuszoną głębię zawsze napawało Ralię uczuciem dziwnego strachu, mieszającego się z czystą fascynacją. Zastanawiała się, czy faktycznie widzi siebie, czy raczej osobę, którą miała się stać — którą chciała być.

Jej ciemne włosy zyskiwały srebrne refleksy, a oczy świeciły zupełnie jak te, które powracały do niej w snach, chociaż pragnęła wymazać je z pamięci. Fioletowe sińce nie odznaczały się na tle i tak niebieskawej pod wpływem światła skóry, a perłowa blizna wyglądała raczej jak nietypowy tatuaż niż jak szpetne rozcięcie. Kobieta patrząca na nią z odbicia wydawała się młodsza, pełna siły, której Ralia nie potrafiła w sobie znaleźć.

— Nie stój tak — warknął Caspar Silverius, a ona oderwała wzrok od tafli, przenosząc go na księcia, który zatrzymał się tuż obok.

Wyglądał na szczerze poirytowanego otaczającym go tłumem, czemu wcale się nie dziwiła. Sama także nie przepadała za towarzystwem, chociaż zapewne miała ku temu zgoła inne powody niż stojący obok niej młodzieniec. Jako jeden z nielicznych przypadków w historii został naznaczony przez Aesira lata po urodzeniu, czego nikt nie mógł przewidzieć. Z dziedzica tronu stał się adeptem, a prawo stanowiło w tym temacie jasno — niezależnie od pochodzenia, należał do Boga, a jego miejsce było w Świątyni wraz z innymi wybrańcami.

Nie znaczyło to, że ludzie przestali zwracać na niego uwagę. Przez długi czas budził zainteresowanie gdziekolwiek się nie pojawił, szczególnie pośród młodych dziewcząt. Z ciemnymi włosami, falującymi łagodnie w artystycznym nieładzie, smukłą sylwetką, szarmanckim uśmiechem i nienagannymi manierami, stanowił dość ciekawe zjawisko. A fakt, że w jego żyłach płynęła królewska krew, jedynie podsycał fascynację wszystkich wokół.

Ona sama zwykle stroniła od jego towarzystwa. Nie widziała wtedy świata poza Aesirem i Virrenem, z którym spędzała większość wolnych od nauki chwil. Dal'var był jednak szlachcicem, w związku z czym Caspar wydawał się dla niego naturalnym sprzymierzeńcem; często gawędzili, podczas gdy ona siedziała obok, przeważnie całkowicie ignorując ich obecność. Tylko czasami zdarzało jej się brać udział w rozmowie albo chociaż obserwować ich z zainteresowaniem; pamiętała niedorzeczne myśli, które mimowolnie pojawiały się w jej umyśle, kiedy zastanawiała się nad różnicami w barwie ich oczu. Tęczówki Virrena przypominały te należące do kotów — zielone, z domieszką złota — podczas gdy oczy księcia miały barwę szmaragdów.

Spojrzenie Virrena zawsze budziło w niej falę ciepła, podczas gdy wzrok Caspara napawał ją niepewnością; zdawał się widzieć znacznie więcej, niż chciała pokazać. Dlatego unikała go, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja. A kiedy została zmuszona do przyodziania czerni, pomysł zacieśniania jakichkolwiek więzi stał się całkowicie absurdalny.

— A niby jak mam stać? — odwarknęła równie przyjaznym tonem, odsuwając na bok wspomnienia, a Silverius skwitował teatralnym westchnięciem.

— Jakby obchodziło cię gadanie starszyzny — mruknął i wyprostował się dumnie.

AesirWhere stories live. Discover now