12. Biel i srebro

285 31 20
                                    

 Shiana nigdy nie wierzyła w magię. Świat wydawał się zbyt brutalny, zbyt wrogi, by mogło w nim istnieć coś tak nierzeczywistego i — w pewnym sensie — absolutnie pięknego. Wierzyła w Bogów, wierzyła w ich moc, a nawet w Dary, o których słyszało każde dziecko; nie wierzyła jednak, że ludzie potrafiliby dokonywać wielkich, niezwykłych rzeczy, wykraczających daleko poza granice wyobraźni.

Nie wierzyła w magię, ale nie umiała powstrzymać myśli, że istniały rzeczy łudząco do niej podobne. A przejmująca cisza, ogarniająca salę tuż po jej wyjściu na scenę, bez wątpienia należała do jednej z nich. Nie musiała patrzeć na zgromadzonych ludzi, by wiedzieć, co wyrażały ich twarze — ekscytację, radość i szereg innych, chaotycznych emocji. Na początku czuła się nieswojo, wiedząc, że wszyscy czekali właśnie na nią, ale wystarczyło zaledwie kilka występów, żeby wstyd odszedł w zapomnienie, zastąpiony porażającym wręcz poczuciem władzy.

Otwierała usta, a pierwszy, niepewny oddech przecinał ciszę i zmuszał serca zgromadzonych do zamarcia w oczekiwaniu na melodię. Melodię, która zdawała się kruszyć mury obojętności i sprawiała, że wszystkie, nawet najlepiej skrywane emocje, wydostawały się na zewnątrz. Wypełniała powietrze westchnieniami, pełnymi poruszenia szeptami, nadającymi przedstawieniu jeszcze większej głębi, jeszcze większej intensywności.

Głos Shiany porywał tłumy, a ona nie mogła się oprzeć wrażeniu, że była to najczystsza forma magii, jaka mogła istnieć. Nie umiała inaczej wyjaśnić, skąd brała się w niej zdolność, by zamieniać pojedyncze nuty w historie, wobec których nikt nie potrafił przejść obojętnie — nawet jeśli każdy słyszał je już setki razy.

Ogłuszający aplauz szybko stał się dla niej codziennością, a pełne zachwytu spojrzenia pozwalały jej zapomnieć, kim była jeszcze kilka tygodni wcześniej — sierotą, bez dachu nad głową i szans na lepsze życie. Los w końcu się do niej uśmiechnął, dając jej coś, na co nie musiała wcale pracować — talent, o istnieniu którego dowiedziała się zupełnie przypadkiem. Był jednak niezaprzeczalny, a każdy kolejny występ jedynie umacniał ją w wierze, że jej gorliwe modlitwy zostały nareszcie wysłuchane; nie wiedziała jedynie przez kogo. Przez Boginię, która zdecydowała się zabrać jej rodziców w tak młodym wieku, czy raczej Boga Harmonii, który postanowił wynagrodzić Shianie cierpienie?

Nie sądziła, aby ktokolwiek mógł udzielić jej odpowiedzi na to pytanie. Nie sądziła także, aby odpowiedź była niezbędna; czuła zbyt dużą wdzięczność i radość, by próbować ją zepsuć rozwiązywaniem tajemnic, które dręczyły umysły wielu mędrców.

Gdy tylko słowa pieśni rozbrzmiały w powietrzu, opowiadając historię kochanków, zagubionych w górach Denari, nieustannie próbujących odnaleźć siebie pośród zamieci śnieżnych, wszelkie szepty ucichły, a Shiana zatraciła się w emocjach towarzyszących opowieści. Na moment rzeczywistość stała się odległa, zamieniając się miejscami z fantazją. Rozdzierający ból zawładnął jej ciałem, po czym znalazł ujście w głosie — czystym, melodyjnym, omiatającym pomieszczenie niczym podmuchy wiatru, naprzemiennie ciepłe i chłodne, lżejsze i gwałtowniejsze, każde niosące inny przekaz.

Otoczenie rozmyło się nieco, zastąpione setkami obrazów, wirujących przed oczami. Miała wrażenie, że nie tylko ona dostrzega niewyraźne, mgliste kontury postaci, poruszających się w potężnych zaspach śniegu, za wszelką cenę szukających schronienia — od ciemności, od zimna, od samotności. Przez moment wydawało jej się, że wcale nie znajdowali się w karczmie, a na odległym krańcu świata, który do tej pory pozostawał jedynie miejscem na mapie.

A potem... A potem melodia się skończyła. Shiana uniosła powieki, gdy dźwięk lutni ucichł, zostawiając ją sam na sam z ostatnim wersem pieśni, który wcale nie potrzebował muzyki, by uderzyć w słuchaczy z siłą zamieci śnieżnej. Kilka słów rozbrzmiało w powietrzu, a łzy spłynęły po jej policzkach, dając upust cierpieniu, które zgromadziło się w ciele.

AesirWhere stories live. Discover now