13.

2.8K 176 8
                                    

Obudziłem się obolały, powoli usiadłem na kanapie i rozejrzałem się. Było jeszcze ciemno.
- Poczekam jak się rozjaśni i ruszam.- powiedziałem do siebie.
Tak jak powiedziałem, zrobiłem to. Szłem lasem, jak najdalej głównych dróg. Podróż robiła się coraz cięższa i męcząca, a co gorsza robiłem się potwornie głodny. Wcześniej jakoś mogłem wytrzymać. Brakowało mi sił, szedłem już wolniej niż na początku. Jedne teraz co potrzebowałem to jedzenie, czy to tak dużo? Oczami przeczesywałem podłoże lasu, łudziłen się, że może znajdę jakieś jagody albo co. Nic..... Zero.... Co za cholerny las!!
Wtem usłyszałem ryk silnika. W mgnieniu oka wyprostowałem się na baczność. Wystraszonym wzrokiem rozglądywałem się po okolicy. Czyżby już mnie znaleźli? Nie..... Tak szybko!! Kucnąłem za krzakiem, a głos auta był coraz bliżej mnie. Zobaczyłem czerwone małe autko, jadące trzy metry ode mnie. Uspokiłem się, wiedziałem, że takimi autami nie jeżdzi szef i grupa. Auto już dawno straciłem z przed oczu, a jedna myśl przeszła przez moją głowę- jedzenie-. Bez żadnych oporów, szedłem już w strone, gdzie straciłem auto z oczu.
Ku mojemu zdziwieniu, bardzo szybko dotarłem do małego domku a przed nim stał ten sam czerwony samochód. Ukryłem się w krzakach i obserwowałem. Takiego zachowania nauczył mnie Josh, dla niego najgorszym błędem było wlecieć do takiego domu na typowe yolo. Z nim właśnie zawsze siedziałem, dzień i noc i obserwowaliśmy miejsca, które były w centrum uwagi szefa. Dlatego, że mam jeszcze mózg, poczekam i sprawdzę jacy to ludzie. Czy to dorośli, dzieci, albo jakieś mafie. Nigdy nie wiadomo na jakie kanalie się trafi.
Siedziałem i patrzyłem ze dwie godziny i niczego się nie dowiedziałem. Nikt nie wychodził, nie podchodził do okien, tak jakby nikt tam nie mieszkał, po prostu opuszczona chata. Miałem już wątpliwości co do tego, że w ogóle ktoś tam jest, ale przypomniałem sobię jedną misję, kiedy byłem z grupa. Razem w Joshem jak zwykle obserwowaliśmy dom, ale to nie był byle jaki dom. Dla mnie był inny, mroczny, ale dla szefa była to wielka posesja z masą rzeczy do ukradnięcia. Wcześniej widzeliśmy mała grupka ludzi która do niej wchodziła, więc zaczęliśmy już planować atak. Z ukrycia wpatrywaliśmy się w nią jak głupi, ale nikt nie wychodził, nie szwędał się. Zero, życia. Wtedy szef wkurwił się i na oślep zaczął atakować wille. A ja pilnowałem, żeby żaden zombiak nie podszedł do nas od tyłu. Słyszałem strzały i takie tam, jak zwykle. Ale chwile potem wszyscy zaczęli wybiegiwać w pośpiechu. Nawet nie zatrzymując sie, wbiegali prosto do lasu. Pamiętam, że strasznie zacząłem się bać, ale stałem przy drzwiach jak ten ostatni debil. Wtedy z domu wybiegł Josh i popchnął mnie w kierunku lasu. Za nami biegł jeszcze szef z zawiedzioną mina, pierwszy raz widziałem go z czym takim na twarzy. Przed zniknięciem w lesie, odwróciłem się w stronę domu, zobaczyłem pięciu mężczyzn z wielkimi gnatami w rękach. Odleciał mnie strach, każdy z nich wyglądał przerażająco. Teraz dopiero zastanawiam się, dlaczego nie zabili nas. Przecież chcieliśmy ich okraść, zamordować..... Nie rozumiałem tego i teraz też tego nie rozumiem.
Wtem usłyszałem trzask zamka a potem drzwi uchylił się lekko. A za nich wyszła starsza kobieta. Miała siwe, tłuste włosy sięgające jej do pasa, była cała wybrudzona błotem i innym syfem. W ręku niosła małe metalowe wiadro. Z jednej strony ucieszyłem się, nie będzie trudno obezwładnić starszą panią, ale moje uradowanie przerwało to, że zobaczyłem pistolet w kieszeni wydartej szmaty, która nosiła na sobie babcia.
-Kur... Będzie ciężko- zaklnąłem po nosem.
Babcia szybko rozejrzała się po okolicy i ruszyła w prawą stronę. Podeszła do hydrantu, postawiła wiadro na ziemi i zacząła pompować wode. W mojej głowe układałem sobie plan obezwładnienia jej, ale że ma pistolet nie będzie to taka łatwa sprawa. Też nie chciałem jej skrzywdzić, to tylko niewinna staruszka.
Za sobą usłyszałem dźwięk łamanych patyków, szybko odwróciłem się ale było za późno. Rozkładający się zombiak, żucił się na mnie. A ja zacząłem odpychać go rękoma. Odruchowo sięgnąłem po pistolet z mojej prawnej kieszeni. Zombiak był tak bardzo blisko mojej twarzy, że aż poczułem ten smród zgnilizny. Miał wydłubane oczy, nosa praktycznie nie miał, górnej szczeki także. Przyłożyłem mu lufe do ucha i strzeliłem. Momętalnie przestał się ruszać, a ja zostałem z jego czarną krwią na twarzy na pamiątkę. Przetarłem twarz i szybko wstałem, kierując wzrok na dom. Przed domem nie stała już babcia ale trójka ludzi. Dwóch facetów jedna kobieta. Celowali we mnie pistolety, zrozumiałem ich aluzje i sam upuściłem swój gnat.
No pięknie... Teraz to mnie zabiją...
Szukałem wzrokiem babcie, ale nigdzie jej nie było... O co chodzi!
Nagle poczułem okropny ból z tyłu głowy, upadłem twarzą na ziemie. Zemdlałem.

Świat vs ZombieWhere stories live. Discover now