32.

1.8K 120 5
                                    

Jeden z grupy przeciwnika usłyszał słowa Carla i odłożył karabin na ziemie. Szturchnął też kolegę, a ten drugiego. Doszło do tego, że stali w rządu z rękoma w górze. Tylko chudy, syn Kapitana, płakał nad trupem swojego ojca. Carl wraz z matką zabrali ich broń i wycelowali w nich.
- Spoko. Poddaliśmy się. - Powiedział taki jeden blondyn.
- Spoko. A my, nie mamy zamiaru strzelać. - Powiedziała moja mama.
Z oddali, z przeciwnej strony lasu, zaczęły wyłaniać się postacie. Gdzieś z sześć osób, razem z nimi było też dziecko. Podchodzili coraz bliżej, aż Carl pobiegł szaleńczo w ich strone.
- Jennifer! David! Tom! AJ! Miranda! Fox! Ciszę się, że was widzę! - Wrzeszczał biegnąc.
Oni też przyśpieszyli kroku i już w pół drogi spotkali się z wycięczonym Carlem. Oczywiście jak to Carl, wszystkich wyściskał i wycałował.
Moja mama ani ruszyła w ich strone, nawet nie była jakoś bardzo szczęśliwa.
- Cos się stało? - Spytałem.
- Nie, nic... Po prostu, to przez jednego z nich umarł twój tata.
- Hyh?! Który to!
- Mark nie przejmuj się tym. To był wypadek. Chłopak nie wiedział co ma robić, był sparaliżowany strachem. A twój ojciec chciał mu pomóc.
- Który to! - Powtórzyłem, chciałem się dowiedzieć. Byłem wtedy przepełniony złością. Nie wiem co bym zrobił, jakbym się dowiedział, ale i tak chciałem wiedzieć.
- To jest moja sprawa i nie chce, żebyś zrobił coś głupiego. Ja się tym zajmę. - Powiedziała stanowczo.
Odpuściłem, ale teraz będę uważniej obserwować zachowanie mojej mamy, a i także nowo przybyłych.
- Witaj, Nicole! - Rudy, bardzo wysoki facet przytulił moja mamę, na powitanie.
- Cześć. - Rzuciła oschle. - To ty zabiłeś tego tu? - Pokazała ręką na chudego, który nadal płakał nad trupem swojego ojca.
- No, tak. Mierzył w ciebie.
- Ty idioto! Wiadomo, że by nie strzelił.
- Skąd miałem wiedzieć! Nie jestem wróżką. Byłaś w niebezpieczeństwie! Chociaż, powiedz dziękuję za ocalenie życia.
- Pff. - Przeszła koło rudego i przytuliła małego chłopca, który stał za nim.
- Hej, AJ. Jesteś bardzo odważny. - Jej głos, zmienił się momętalnie w ciepły i pełny miłości.
- Dzi...Dzi..Dziękuję, mamo.
- Co? Mamo? - Wytrzeszczyłem oczy.
- Przygarneliśmy go razem z ojcem. Jest tak jakby twoim przybranym bratem. - Oświadczyła.
- Ale jak to? Przecież nie można od tak przygarniać dzieci.
- Mark, ten mały siedmioletni dzieciak, stracił rodziców! Nie mogłam na niego patrzeć, kiedy płakał w kącie i nikt się nim nie interesował, aż serce mi się krajało. Wtedy go przygarneliśmy.
- Ale... Ale..
- Synu... Idź przemyśleć to wszytko gdzie indziej. - Powiedział do mnie rudy. - Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowe. - Kiwnięciem głowy wskazał stojących facetów w rządku. - A i nazywam się Fox. Tak to przezwisko. Miło mi, cie poznać Mark.
- Yhy. - Rzuciłem do niego i odrazu odszedłem. Moje myśli były bardziej skierowane w strone, tego dzieciaka... Jak mu było? AJ. Usiadłem opierając się o drzewo, daleko od całej grupy.
To znaczy, kiedy ja zniknąłem. Moi rodzice znalezi sobie nowe dziecko. Tak po prostu o mnie zapomnieli. Czekaj, mama coś mówiła, że coś tam, coś tam, szukali mnie, cały czas. Ale teraz nie wiem czy to prawda. Ahh, tak mnie to zaczęło denerwować, że niby tak z dnia na dzień mam mieć młodszego braciszka. Co to, to nie.
To dziecko będzie nas tylko spowalniać, a może to przez niego umarł mój tata. Bo napewno nie przez Fox'a, wydaje się rozsądnym facetem.
- Puszczamy was wolno! Zabierajcie tego beksę i nigdy nie chce was widzieć na oczy! - Usłyszałem głos Fox'a.
Szybko pobiegłem w jego stronę.
- Ale ten "beksa" ma chorą matke! Musimy im pomóc!
- Ty tam. - Fox spojrzał na jednego z mężczyz. - Naprawde on ma chorą matkę?
- Kevin kłamał, pewnie myślał, że darujecie nam życie.
- Co? - Szepnąłem z zawiedzienia.
- Widzisz! Teraz idźcie stąd!
Zabrali płaczka pod ramię i jak najszybciej uciekli. I tyle ich już widziałem.
- Teraz, ruszamy do Meksyku! - krzyknął Fox.
- Nie! Idziemy w stronę morza. Tam jest Bezpieczna strefa!
- Skąd to wiesz? - Spytała moja mama.
- Spotkałem ludzi, którzy tam jechali. Byli dobrzy i zaopiekowali się mną w pewnym sensie. Ufam im i wierzę, że to miejsce istnieje. W końcu umówiłem się z nimi, tam.
- Kochanie. To kłamstwo. Nic tam nie ma. - Powiedziała, a do tego w tym czasie do jej nogi przytulał się ten małolat. Mało co, mnie nie poniosło.
- Nie. Pojadę tam. Bez was albo z wami.
- Bez nas. - Powiedział Fox. - Jesteś głupi, że w to uwierzyłeś, a ja i moi ludzie nie idą za głupcami.
- Uważaj na słowa. - Zwróciła mu uwagę moja mama. - Mój syn nie jest głupi, pójdę za nim wszędzie. Kochanie idę z tobą.
- To tylko i wyłącznie twój wybór. Nie będę cię powstrzymywał. - Powiedział Fox.
- Ktoś jeszcze, chce się przyłączyć? - Spytała moja matka do reszty. - Carl?
Tu nastała dłuższa cisza.
- Wiesz... Nie wierzę już w takie bajki. Ide z Fox'sem. Przepraszam.
- Spoko. To twój wybór. - Powiedziałem twardo, ale w głebi, trochę żałowałem, że Carl nie pójdzie że mną. Przez ten cały czas, spędzony z nim. Polubiłem go.
- Ktoś jeszcze?... Nikt. Do widzenia Nicole, AJ i Mark. - Pożegnał nas Fox.
- Motocykl jest mój. - Oznajmiłem.

Świat vs ZombieOnde histórias criam vida. Descubra agora