#4

45 3 3
                                    

Eva Grey

Gdy Otworzyłam oczy, zaatakowało mnie jasne światło. Gdzie ja jestem? Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do jasności, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pokój nie był zbyt duży, mieściło się w nim duże łóżko, szafa narożna i biurko, pokój był w kolorach czerni. Wszystkie moje myśli przysłoniła świadomość, że pomieszczenie nie wygląda jak sala szpitalna. Zerwałam się momentalnie z materaca. Poczułam przerażający ból głowy. Podeszłam powoli do lustra, zobaczyłam duży plaster na moim czole. Co się stało?

Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju, kojarzyłam to miejsce. Olśniło mnie, jest to pomieszczenie z hotelu, który jest niedaleko mojego domu. Pamiętam, jak przyjechałam do mojego mieszkania, jednak zapomniałam z domu moich rodziców kluczy. Nie chciałam jeździć po ciemku, do tego byłam bardzo zmęczona, więc postanowiłam spędzić noc w hotelu "Black Water", zapłaciłam za pokój wtedy majątek i żałuje tej decyzji do dzisiaj. Moje myśli przerwały otwierające się drzwi, w nich pojawił się Alfie. Co on tu robi?

-Alfie? -mruknęłam.

-We własnej osobie -uśmiechną się.

-Co ja tutaj robię? -zapytałam.

-Chciałem zatankować samochód, poszedłem do kasy i zobaczyłem dramatyczny widok ciebie i ekspedientki, postanowiłem cię zabrać -odwrócił wzrok -zadzwoniłem potem po straże, a ciebie zabrałem do hotelu -skończył. Nie wierzyłam mu, czułam, że coś jest nie tak.

-Okej... Gdzie są moje rzeczy? -chciałam wyjść z stamtąd jak najszybciej.

-Musisz jeszcze z kimś porozmawiać, chodź ze mną -uśmiechną się tajemniczo i wyszedł z pokoju, popędziłam za nim lekceważąc ból głowy.

Po wyjściu z pokoju znalazłam się w dużym pomieszczeniu z wielkimi oknami na jednej ścianie, byliśmy strasznie wysoko, tłumaczył to widok z okien na ulice kalifornie, samochody wyglądały jak mrówki. Zachwycałam się tym widokiem, dopóki Alfie się nie odezwał

-Ile można się patrzeć? -śmieje się.

-Uwierz, że długo -prychnęłam.

Zaprowadził mnie do kolejnych drzwi, pchną je i znaleźliśmy się w dużej ciemnej sypialni, a w niej też znajdowały się duże okna a przed nimi stał tyłem do nich wysoki mężczyzna.

-A pukać to nie łaska? -odezwał się mężczyzna. Już gdzieś słyszałam ten głos, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie. Alfie znikł mi z pola widzenia i zostałam sam na sam z nieznajomym.

Odwrócił się a mi stanęło serce. Wysoki brunet o dobrze zbudowanym ciele i idealnych rysach twarzy, z delikatnym zarostem stał przede mną z kieliszkiem whisky. Złapaliśmy kontakt wzrokowy i zamarłam. Te same oczy... Stał przede mną ten sam diabeł, którego spotkałam na stacji benzynowej. Kiedy chciałam odwrócić się i uciekać jak najdalej, powstrzymał mnie jego głos.

-Mieliśmy się spotkać jutro, ale skoro wyszła taka sytuacja-

Otworzyłam usta z zaskoczenia.

-Victor? -zapytałam z wymalowanym na twarzy szokiem. Potwierdził lekkim skinieniem głowy. Przełknęłam głośno ślinę. Przede mną stał Victor Hayes. Mężczyzna, z którym wiąże mnie umowa o małżeństwo, człowiek który morduje bezbronnych ludzi.

-Czy da się anulować umowę? -zapytałam wystraszona.

-Nie- odpowiedział stanowczo.

Zdziwiłam się taką odpowiedzią. Czemu nie? Co mu przeszkadzało?

-Czemu? -zaczęłam się czuć coraz bardziej nieswojo w tej sytuacji

-Bo ja jej anulować nie chcę -wpatrywał się we mnie tak jakby chciał wypalić w moim czule dziurę. Wytrzeszczyłam oczy, z jakiej racji on chce małżeństwa?! Zaczynam coraz bardziej się irytować.

-Victorze, a czy pomyślałeś o moich uczuciach? -skrzyżowałam ręce na piersi.

-Będąc szczerym, to myślałem, już się z tym pogodziłaś -oznajmił, po czym kontynuował. -Jutro lecisz ze mną do Chicago. Chcę cię poznać przed ślubem -napił się łyka ze swojego trunku. Że co proszę?

-Nigdzie z tobą nie polecę, tu mam swoje mieszkanie, przyjaciół i rodzinę -powiedziałam zdenerwowana.

-Nie masz wyboru -wyją telefon z kieszeni -Ryan zajął się twoimi rzeczami, kiedy ty dochodziłaś do siebie przez sześć godzin -pokazał mi filmik, gdzie widać jak moje całe mieszkanie jest puste.

-Na pewno poznasz kogoś nowego, a z rodziny będziesz miała brata -powiedział tajemniczo.

Tyle pytań roiło mi się w głowie. Skąd mieli klucze? Skąd wie o moim bracie... Dlaczego ja?

Po policzkach popłynęły mi pojedyncze łzy. Czyli tak moje życie ma teraz wyglądać? To on będzie decydował za mnie?

Rozpłakałam się na dobre przed mężczyzną, który za niedługo zostanie moim niechcianym mężem. Zamiast coś powiedzieć, obojętnie co, on się po prostu na mnie patrzył z taką samą obojętną miną, kiedy go spotkałam, czyli bez jakich kolwiek uczuć. Stałam i płakałam przed największym diabłem na tej ziemi.
Zamknęłam oczy, po chwili poczułam silne ramiona oplatające moje ciało. Biło od niego ciepło do moich nozdrzy doleciał zapach wody kolońskiej, brakowało mi tego uczucia. Zdałam sobie sprawę w porę, że to nie jest w porządku, nie będę trwać w objęciach człowieka, który traktuje mnie jak rzecz. Próbowałam go odepchnąć, lecz był zbyt śliny. Zrezygnowana poddałam się i zostałam w jego objęciach. Emocje mnie wyczerpały i zasnęłam wdychając jego perfumy.

Obudziłam się w ciemnym pokoju. Znajdowałam się w tym samym pomieszczeniu, w którym zasnęłam. Leżałam na łóżku, spojrzałam przez okno, była noc. Odwróciłam się i zamarłam. Zobaczyłam spokojną twarz śpiącego Victora. Wyglądał tak niewinnie, na moje nie szczęście w tym wydaniu był jeszcze idealniejszy, idealne rysy twarzy, idealne włosy i idealne ciało. Boże z kim przyszło mi żyć? Pewnie był obiektem westchnień każdej napotkanej kobiety. Westchnęłam cicho, chyba będę musiała pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Wstałam po cichu z łóżka, nie chce zostawiać tego życia, którego teraz wiodę, może jest nudne i monotonne, ale lubię je. Spojrzałam na zegar elektroniczny na ścianie, wskazywał godzinę trzecią.

-Nie śpisz? -podskoczyłam zaskoczona na głos mężczyzny.

-Myślę -odpowiedziałam wpatrując się w zegar.

-Nad czym? -usiadł na łóżku.

-Jakby cię zamordować bez żadnych konsekwencji -skierowałam wzrok na Hayesa a nasze oczy złapały kontakt wzrokowy.

- A tak na poważnie? -pyta zainteresowany.

-Muszę pożegnać się z rodzicami oraz z Maggie przed wylotem -oznajmiam.

-Czyli się pogodziłaś? -na jego twarzy pojawia się zadziorny uśmiech.

-Można tak powiedzieć, ale mam pewien warunek -kieruje wzrok na widok za oknem.

-Jaki?

-Jak mi się nie będzie podobało w Chicago, to wracam do Kalifornii -odpowiadam. -Jeżeli się nie zgodzisz na taki układ to nigdzie nie lecę -mówię stanowczo.

-Niech ci będzie- zgadza się, ucieszyłam się, że nie będzie się ze mną wykłócał jednak moje rozmyślenia przerwał jego głos.

-Sprawię, że tak spodoba ci się w Chicago, że nawet nie pomyślisz o Kalifornii -szepcze uwodzielsko.

Otworzyłam szeroko usta i spojrzałam na niego, na takie słowa nie byłam gotowa, nie wiem czemu ale poczułam w nim podtekst seksualny, przełknęłam głośno ślinę.

-Już się na patrzyłaś? -zapytał się pół śmiechem

-Dupek -odpowiedziałam i wyszłam zdenerwowana z pokoju w poszukiwaniu łazienki.

Dobry wieczór, przesyłam kolejny rozdzialik <33
Dziękuje ci Oliwio za poprawienie czwartego rozdziału ^0^. Mam nadzieje że wam się spodoba, bo dużo nad nim spędziłam. Miłego wieczoru M.

The love that destroysWhere stories live. Discover now