#9

31 4 3
                                    

Obudziłam się w obcym pomieszczeniu, rozejrzałam się po nim, panował w nim porządek, nie tak jak w moim pokoju, w którym ubrania były dosłownie wszędzie. Obróciłam głowę i zamarłam, obok mnie spał Victor. Pierwszy raz widziałam go tak rozluźnionego i spokojnego, jego grzywka opadała mu na oczy, przez co wyglądał jeszcze bardziej słodko. O czym ja myślę? Postanowiłam pójść do kuchni po wodę, strasznie mnie suszyło w gardle. Wstałam powoli, żeby nie obudzić Victora i wyszłam z pokoju. Kiedy znalazłam się w kuchni nalałam sobie wodę do kupka. Przypomniało mi się nagle, że od przyjazdu do Chicago nie zadzwoniłam ani razu do rodziców, przez natłok nowych sytuacji kompletnie o tym zapomniałam. Poszłam do swojego pokoju, wzięłam do ręki telefon i zadzwoniłam do mamy, po dwóch sygnałach odebrała.

-W końcu zadzwoniłaś -powiedziała oburzona.

-Przepraszam, miałam dużo na głowie

-Spokojnie rozumiem -odpowiedziała. Ulżyło mi. Świadomość, że moja mama nie żywi do mnie urazy dlatego że nie dzwoniłam do niej przez długi czas, pocieszył mnie na duchu.

-Jak z Victorem? -westchnęła. Słyszałam jak chodziła po pomieszczeniu, czułam że się stresowała, Jeszcze nigdy nie byłam tak daleko od domu w dodatku z kimś kto w każdym momencie może mnie zabić.

-Jest okej, praktycznie ze sobą nie rozmawiamy, Victor ciągle jest zajęty -oznajmiłam.

-Mam nadzieję, że będziecie żyć w zgodzie -westchnęła. -Tak mi przykro, kochanie -powiedziała z zawodem. Wiem, że mama zrobi dla mnie wszystko, jednak są rzeczy, których nie damy rady odkręcić. Na przykład ślub z szefem mafii.

-Też mam taką nadzieje, mamo- Bardzo za nią tęsknie, chciałabym się teraz do niej przytulić.

-Do ślubu zostało tylko dwa tygodnie -przypomniała. Przecież za czternaście dni Hayes staje się moim mężem, a ja jego żoną. Cholera.

-Tak mamo, pamiętam -powiedziałam.

-Gdybyś tylko wiedziała jak ja się o ciebie martwię. To nie jest dobry człowiek -powiedziała zupełnie tak, jakbym tego nie wiedziała.

-To nie moja wina -odpowiedziałam z irytacją w głosie, gdy wszedł do pokoju Victor. -Muszę kończyć, pa! -rozłączyłam się i skupiłam całą uwagę na nim.

-Z kim rozmawiałaś? -zapytał i podszedł bliżej mnie.
-Z mamą -odpowiedziałam. -Czy przemyślałeś mój kompromis?
-Tak, i moja odpowiedź brzmi nie -zmarszczyłam brwi i popatrzyłam na niego. -Chcę żebyś była częścią mojego życia, więc nie zgodzę się -oznajmił. Świetnie.
-W takim razie nie mamy o czym rozmawiać, wracam do Kalifornii, czy ci się to podoba czy nie -wstaję oburzona i podchodzę do niego blisko, za blisko. Wpatruje się w jego pełne tajemniczości oczy.
-Nigdzie nie wracasz -warczy mi do ucha.
-Bo co? -odpowiedziałam z wyższością.
-Bo wtedy zabije wszystkich których kochasz, rozjebie ci życie tak bardzo, że będziesz błagać mnie na kolanach żebyś do mnie wróciła -zamarłam na te słowa. Czy on mi właśnie groził? Wspaniale.
Zauważam lekki uśmiech na jego twarzy. Czy go to, kurwa bawi?
-Nie zrobisz tego- powiedziałam nie do końca wierząc samej sobie.
-Ja mogę wszystko -uśmiechnął się. Pogrywa ze mną.
-Ja też -postanowiłam zagrać w jego grę.
-Tak? -powiedział seksownym głosem.
-Myślę, że nie chciałbyś, żeby twoja posesja stanęła w płomieniach -uśmiechnęłam się zawadiacko.
-Więc lepiej uważaj -odwróciłam się do niego plecami. Wygrałam.
-Jutro ścigam się ze znajomymi na torach wyścigowych, chcę cię zabrać -zmienił temat.
Zdziwiłam się. On ma znajomych? Myślałam, że jest wielkim nudziarzem, a tu proszę.
-Pojadę- chętnie zobaczę, jak przegrywasz.
-Zobaczysz, jak wszystkich pokonuje.
-Nie byłabym tego taka pewna -powiedziałam krzyżując ręce na piersi.
Słyszę jego kroki a potem czuję, jak obejmuje mnie od tyłu, spinam całe ciało. Nie spodziewałam się  takiej bliskości, obracam się do niego zaskoczona.
-Za dwa tygodnie powinniśmy być małżeństwem, a jeszcze się nie oświadczyłem -patrzę na niego z szeroko otwartymi oczami. -Więc jak to zrobię, musisz powiedzieć „tak" -powiedział zjeżdżając swoimi dłońmi na moją talię. Od dziecka marzyłam o księciu z bajki, o mężczyźnie który skradnie moje serce i duszę, który oświadczy mi się na piaszczystej plaży na bezludnej wyspie, a ślub odbyłby się w krainie wróżek, z wieloma gośćmi. A co dostałam od życia? Dostałam jebanego Victora Hayesa, który w małżeństwie widzi tylko umowę i zyski, a na miłość nie ma miejsca... Nigdy mi nie powie, że mnie kocha, nigdy nie założymy kochającej rodziny, nigdy siebie nawzajem nie pokochamy. Dla niego morderstwo to nic, a dla mnie to strata jednej osoby, jednej duszy, która miała pewnie rodzinę, partnera i dzieci, historię życia. Jedno morderstwo sprowadza katastrofę dla bliskich tej jednej, zabłąkanej duszy.

Kolejny rodzialik już wleciał 😃
Dziękuje za poprawienie rozdziału Oliwio.

The love that destroysWhere stories live. Discover now