✮16✮

1.5K 85 106
                                    

Razem z Deku skończyliśmy pierwszą klasę.

W drugiej było zdecydowanie intensywniej, rozwijaliśmy swoje umiejętności, mieliśmy więcej treningów w terenie, czasem pomagaliśmy w mieście zawodowym bohaterom. Robiliśmy nowe licencje. 

Druga klasa zleciała jeszcze szybciej niż pierwsza.

W trzeciej było naprawdę ciężko, mogę to przyznać, były momenty, gdzie nie mogliśmy się ruszać przez dwa dni przez wykończenie fizyczne, treningi były tak intensywne, sprawdzały naszą wytrzymałość i ulepszały nasze quirki do granic możliwości.

Przez te wszystkie lata nauki nie rozstaliśmy się z Izuku, oczywiście było wiele kłótni, były też takie chwile, że nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka dni, ale na końcu zawsze się ze sobą godziliśmy. Nasza relacja znacząco się poprawiła, Deku przestał się bać mnie i mojego dotyku z czego jestem naprawdę dumny.

Stan psychiczny brokuła był wtedy okropny. Często miał ataki paniki w szkole, na lekcjach, na przerwach, ciężko było go uspokoić. Przed jakimiś ważniejszymi akcjami jego ręce strasznie się trzęsły i był mocno zestresowany. Zawsze wtedy byłem przy nim i pomagałem mu się uspokoić, niestety jeśli ataki miał przy większej ilości ludzi, jeszcze bardziej się stresował. Po jakimś czasie wszyscy się domyślili, że Midoriya ma problemy psychiczne... Był wtedy załamany.

Ostatecznie cała klasa o tym wiedziała, nasz wychowawca- Aizawa też, więc kiedy takie sytuacje się zdarzały pozwalał nam wyjść z sali. Większość była dosyć wyrozumiała, ale zdarzały się jakieś kurwy, które krzywo na niego patrzyły, przez co jego stan się coraz bardziej pogarszał. Oczywiście każdego takiego śmiecia, który odważył się na niego krzywo spojrzeć lub go obgadywać, wyjaśniałem po lekcjach.

Często płakał po nocach, starał się to robić jak najciszej, ale zawsze wszystko słyszałem, przytulałem go, byłem jego poduszką do wycierania łez. Gdy mnie nie było z nim... a miał załamania, wtedy... poza płaczem... ciął się... Strasznie mnie to bolało, ale nie mogłem po sobie tego pokazać, bo by się jeszcze bardziej o wszystko obwiniał...

W nocy miał koszmary, czasami dotyczyły też mnie... Potem budził się z krzykiem, przyspieszonym oddechem lub trzęsącym się ciałem. Nie dopuszczał mnie wtedy do siebie przez to, że koszmar dotyczył mnie i zazwyczaj w tym śnie mu coś robiłem... To było straszne, bo kiedy próbowałem się do niego przybliżyć, bał się mnie, krzyczał, żebym tego nie robił... Było to naprawdę bolesne uczucie...

Momentami był tak wyczerpany życiem, że nie był w stanie wstać z łóżka... Bałem się go zostawiać w te dni samemu, mógł wtedy zrobić wszystko... więc zostawałem z nim w pokoju.

Mnie też to wszystko wyczerpywało psychicznie i zastanawiałem się, czy nie skończyć z nim związku, ale za bardzo go kochałem, z resztą gdybym go zostawił to on już by się nie podniósł z dna, w którym się znalazł... I tak była to po części moja wina, więc był bym zwykłą kurwą, gdybym go zostawił.

Często też nie chciał jeść... Musiałem prawie siłą w niego wpychać, bo inaczej nic by nie jadł i umarłby z wygłodzenia...

Zawsze byłem. Byłem dla niego niezależnie od tego, co się działo... byłem przy nim. Wspierałem go, pocieszałem, pomagałem się mu uspokajać, odkażałem jego rany... motywowałem do życia, strasznie mnie to wykańczało... ale nie mogłem się poddać.

Niestety nie zawsze mogłem go upilnować i kiedy się przebieraliśmy albo kazałem mu ściągać bluzę, moim oczom ukazywały się rany... świeże... chciałem się wtedy poddać, zastanawiałem się, czy to wszystko ma jakikolwiek sens, robiłem wszystko, co tylko mogłem, a to i tak było za mało... Nie miałem chęci ani siły, ale robiłem to wszystko dla... niego.

Gdy zobaczyłem, że to nie wystarcza, a jego stan pogarsza się z dnia na dzień, prosiłem, aby poszedł do psychologa. Błagałem go na kolanach, aby się zapisał do niego i do psychiatry, ale za każdym razem odmawiał... Za cholerę nie mogłem go przekonać, a było tylko gorzej i gorzej...

Po dwóch miesiącach mojego namawiania wreszcie się zgodził, byłem szczęśliwy, bo dało mi to nadzieję na to, że może jeszcze kiedyś będzie z nim dobrze, że wyjdzie z tego.

Chodził do psychologa, do psychiatry, a on zdiagnozował u niego parę okropnych chorób... Przypisał leki... ale Deku nie chciał ich brać...

Po jakimś czasie wreszcie się zgodził, żeby je przyjmować, ale musiałem go codziennie kontrolować, bo inaczej by ich nie brał...

Kilka razy miał zmieniane leki, bo nie działały... czasem miał podwyższaną dawkę do maxa, ale nadal nie działały. Wreszcie udało nam się znaleźć odpowiednie.

Wreszcie zadziałały, a skoro Izuku widział jakąś poprawę, to zgadzał się je brać, nie musiałem mu nawet o nich przypominać! Było to dla mnie światełko w tunelu. Wiedziałem, że już gorzej nie będzie, teraz mogło być już tylko lepiej.

Po kilku miesiącach terapii i leków mogłem znów zobaczyć na jego twarzy ten piękny uśmiech. Cieszyłem się strasznie.

W jego oczach znowu można było dostrzec świecące iskierki. Zaczął normalnie jeść, co najważniejsze przestał się ciąć i miał więcej energii.

Chodziliśmy razem na siłownię, patrole, randki, spacery.

Życie wróciło do normy, no prawie... Oczywiście, że miewał gorsze dni, ataki paniki i załamki, ale zdarzały się one zdecydowanie rzadziej.

Ale cieszyło mnie to, że już nie wyglądał jak wrak człowieka.

Byłem z niego bardzo dumny, że udało mu się to wszystko przezwyciężyć. Nadal jestem dumny i nigdy nie przestanę.

Skończyliśmy UA!

Od zawsze naszym marzeniem było stworzenie naszej wspólnej agencji bohaterskiej. Udało się!

Zostaliśmy pro- bohaterami, Izuku nr 1, ja nr 2... Mimo to nie byłem na niego zły, jasne, że byłem zazdrosny o to, ale pogodziłem się z tym, że jest po prostu ode mnie lepszy i jestem z niego dumny.

Walczyliśmy razem po tej samej stronie przeciwko Shigarakiemu i reszcie jego sprzymierzeńców. Wygraliśmy.

Przez ten czas po złej stronie pojawiło się wielu innych silnych złoczyńców, jak na razie nie udało się ich pokonać, ale pracujemy nad tym i myślę, że to kwestia czasu.

Byliśmy razem szczęśliwi, świat akceptował nasz związek gejów, jednak nie wszyscy... nasi przeciwnicy z nas szydzili, co podłamywało zielonego i często przez to płakał, ale wspierałem go i pocieszałem. Osobiście miałem to gdzieś, czy ludziom to pasuje czy nie, dla mnie liczyło się to, że razem jesteśmy szczęśliwi.

Z naszą klasą nie utrzymywaliśmy za bardzo kontaktu, widywaliśmy się tylko na patrolach, w walkach lub wyborze topki bohaterów. Ja utrzymywałem kontakt jedynie z Kirishimą i resztą mojego squadu, czasem wychodziliśmy gdzieś razem na piwo albo gdzieś indziej. Ale najlepszy kontakt z nich wszystkich miałem z Kirim i to z nim najczęściej wychodziłem.

Ważne było dla mnie to, że wiedziałem, iż kiedy wychodzę z domu, nie muszę się już martwić o brokuła, że coś sobie zrobi. To była dla mnie najlepsza nagroda za te wszystkie lata jego cierpienia, a mojego wysłuchiwania go, pomagania, uspokajania itd.

Miałem najlepszego chłopaka na ziemi. 

________________________________________________________________________________

Odpowiadając na wasze pytania- nie, to jeszcze nie koniec tej książki, jeszcze sporo się tu wydarzy. 

Witam serdecznie wszystkich moich kochanych czytelników!

Mam dosyć wszystkiego i jestem zmęczona życiem. Ta wiem, że nikt nie pytał.

A dla ludzi zainteresowanych moim stanem: nie, nie chce się nikomu wygadać, bo nie umiem.

 Rozdział za tydzień w niedzielę.

ilość słów: 1070

Zniszczyłem go..Where stories live. Discover now