Część 7

1 0 0
                                    

,, Żywność, zdobytą w wyniku podziału pracy, spożywano wspólnie i dzielono między wszystkich członków hordy''

,, Pradzieje człowieka'' Josef Wolf i Zdenek Burian, 1982



Rozdział 7

Gniady

Nie wiem skąd, ani dlaczego moje marzenia pięcioletniego dziecka były aż tak dorosłe. Wiem, że były to jedynie moje własne marzenia, które bardzo chciałem, aby się spełniły. Właśnie na takie myśli mogłem sobie pozwolić jedynie na tej starej kanie w oborze, gdzie nikt nawet nie domyślał się, że nic tam nie robiłem. Nigdy też nie trwały moje marzenia długo, gdyż zaraz ojciec krzyczał na podwórku, że są jeszcze inne zwierzęta, które również czekają na nakarmienie. Zeskakiwałem wtedy ze starej kany idąc do ojca i zostawiając w oborze swoje pragnienia i myśli, aby następnego dnia znów do nich powrócić i znów cieszyć się ich chwilą.

Kolejnym zwierzęciem oczekującym na nakarmienie był masz koń Gniady. Ojciec bardzo o niego dbał, gdyż był to prezent od jego rodziców na nowo rozpoczęte życie z moją mamą. Ojciec podarował mu młodego źrebaka, aby mógł go sobie wychować na wiernego konia, a dodatkowo miał on być pewną formą spadku, aby ludzie nie mówili, że nie wniósł nic do ich nowo zaczętego życia.

Źrebię było calutkie brązowe i nie posiadało w swoim wyglądzie niczego, co by go mogło wyróżnić spośród innych ciemnobrązowych koni. Teraz był tylko zwyczajnym ogierem, który służył nam do pomocy w polu.

Ojciec bardzo lubił Gniadego. Odkąd go miał przeczesywał codziennie jego sierść starą szczotką, aby czasem nie zrobiły mu się na sierści jakieś kłótuny, lub co gorsza, aby nie zagnieździły mu się jakieś robaki. Pokazywał mi jak mam go czesać, aby koniowi sprawiało to przyjemność.

- I pamiętaj synu, aby czesać go zawsze pod włos. W ten sposób wyzbędziesz się z jego sierści wszystkich niepotrzebnych szkodników i brudu. I pamiętaj, żeby robić to delikatnie. O tak.

I tu pokazywał mi znów jak mam to robić, a potem musiałem przy nim próbować, aby udowodnić, że wiem, o co mu się rozchodzi. Czesałem go, więc najdelikatniej jak tylko potrafię, a Gniady stał nieruchomo, co jakiś czas wydając z siebie parsknięcia. Tata stwierdził, że takie zachowanie konia wskazuje, iż mu się to podoba. Potem nasypał mu do koryta trochę sieczki zmieszanej z ospą, a do wiadra obok wlewał wodę, aby koń mógł popić. Gdy zaś Gniady opróżnił już całe koryto tata kazał mi wlewać do niego resztę wody tak, aby Gniady w każdej chwili mógł się jej napić i dodatkowo zawieszał również sól dla konia, aby mógł polizać i również się nią nasycić.

Raz w tygodniu, a było to przeważnie w sobotę, ojciec kazał mi szorować koryto wodą z piaskiem, aby doczyścić kawałki ospy, która przyklejała się do koryta. Ojciec w tym czasie brał Gniadego na spacer po polu, lub też przywiązywał go do kołka wbitego w ziemię na długim sznurze, aby mógł trochę pobiegać, lub też zrobić to, na co miał ochotę. A gdy moja praca dobiegała końca ojciec wprowadzał konia do obory, gdzie miał własne cztery na cztery metry pomieszczenie. To był jego dom.

Gdy świnie i Gniady mieli już, co jeść następna w kolejce była nasza Mućka, o ile nie była na polu. Zimą dostawała stosy siana z wiadrem wody, a gdy stała na polu i jadała smaczną trawkę ojciec przyprowadzał ją do napojenia i znów wiązał na łące, aby mogła nasycić swój ogromny żołądek.

Ostatnimi zwierzątkami były oczywiście kury. Dostawały całą miskę ziarna rozsypaną do trzech innych misek, aby nie rozwalały jedzenia po całej zagrodzie. Mieliśmy chyba dwadzieścia trzy kury i jednego koguta. Były to nasze kury uchowane z naszych lęgów. Mama często obserwowała je i gdy jakaś z nich miała ochotę zostać siedziorą podkładała też inne jajka, aby miała na czym siedzieć i aby wykluły nam się kolejne pisklęta i aby potem to one obdarzały nas kolejnymi pisklakami. Mama przeważnie podkładała im piętnaście jaj, czyli mendel, z których cztery czy pięć to były kurki, a reszta koguciki. Oczywiście lepiej by było, gdyby były same kurki, bo wtedy populacja naszych przyszłych jajek byłaby większa, jednak mama nie była na nie zła. Gdy tylko koguty zaczynały być dorodne mama prosiła tatę, aby to on wykonywał na nich egzekucję i potem gościły w naszym domu w postaci obiadu na stole.

To było dosyć opłacalne, gdyż zawsze mieliśmy w ten sposób przeszło dwadzieścia kur, no i jednego pana koguta, który dbał, aby nie czuły się samotne. Nawet można by powiedzieć, że wciąż miały nowego interesanta, gdyż pan i władca kur zmieniał się w każdym roku. Roczny był naszym gościem honorowym na stole, a zastępował go młodszy, który i tak nie doczekiwał dłuższego wieku jak jego poprzednik.

Najgorsza dla naszych kur, no i dla nas oczywiście była zima. W naszej wiosce nie brakowało lisów, które chętnie brały pod swój dach jedną, czy dwie kury, które raczej nigdy już do nas nie wracały. Ojciec często wypatrywał tych złodziei, lecz i tak one okazywały się od niego sprytniejsze. On sam natomiast wpadał z tego powodu w szał, który za każdym razem kończył się tak samo. Ja obrywałem, a on maczał gardło w alkoholu tłumacząc, że tylko to może poprawić mu nastrój. A tych okazji było chyba aż za wiele.

Ojciec zawsze potrafił znaleźć sobie okazję do napicia. Gdy lisy przestały nas nawiedzać jak na złość znajdywali się ludzie, którzy prosili ojca o naprawę choćby łańcucha od roweru, który się przerywał, albo koło odpadało i trzeba było je przyspawać. Takich gości było u nas sporo i zawsze ojciec prawie biegł do nich z pomocą. Trudno było się temu dziwić skoro za pomoc ofiarowali mu flaszkę wódki, lub świeżo urobionego bimberku. A gdy tylko załapali, że ojciec za wódkę potrafi zrobić wszystko, to potem bez skrępowania stawiali mu ją na stole nie pytając o inną formę zapłaty. W sumie to mieli z tego podwójną radość, bo i maszyna była naprawiona i sami mogli się przy tym napić. Nienawidziłem za to ojca, bo ani razu nie pomyślał, że gdyby za te prace brał, choć po dziesięć złotych, to w końcu kupili by mi jakiś stary rowerek, o którego bym tak dobrze dbał, jak tata o Gniadego. A on? Co z tego, że innym naprawił, jak potem pili i w domu były przez to same kłótnie i awantury. Jak zwykle to ja obrywałem najbardziej, bo a to za mało dosypałem ospy do ziemniaków, a to za późno wlałem świnkom wodę, a to kury nie zostały wypuszczone na czas, bo gdybym bardziej o nich pamiętał, to może i jajek by więcej nanosiły, i pieniędzy by w domu było więcej. To znowu w kopciuchu nienapalone, a to Gniady na czas niewyczesany i tak w koło coś i coś. Nigdy jeszcze mi nie powiedział, że coś zrobiłem dobrze, bo dobrze, to twierdził, że może zrobić tylko on sam.

A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem...Where stories live. Discover now