Część 10

1 0 0
                                    

,, Swoje wyjątkowe miejsce w przyrodzie oraz wśród innych zwierząt zawdzięcza człowiek głównie wysoko rozwiniętemu mózgowi, wyjątkowej aktywności umysłowej''

,, Pradzieje człowieka'' Josef Wolf i Zdenek Burian, 1982


Rozdział 10

Łyszyny Małe i mama

Gdy skończyłem sześć lat po raz pierwszy poszedłem do szkoły. Mama wcześniej zapisała mnie do zerówki i jak widać nadawałem się, bo mnie przyjęli. Szkoła, do której miałem chodzić była zaledwie kilometr od naszego domu. Śmiać mi się zachciało, gdy mama powiedziała mi, że szkoła ta mieści się w Łyszynach Małych. Skąd taka nazwa? A może ten, co ją nazwał pomylił się i zamiast Łysynów, bo z pewnością ten pan był łysy, to przejęzyczył się i wyszły Łyszyny. A dlatego Małe, bo i z pewnością ten pan był niskiego wzrostu. A może też dlatego, bo ludzie w niej zamieszkujący też byli łysi? Bardzo byłem tego ciekaw. Bo to, że mieszkały tam przeważnie starsze osoby to już wiedziałem. Więc może, dlatego? W każdym razie ja na pewno nazwałbym tą miejscowość Starszyzny Małe, bo moim zdaniem to bardziej by do nich pasowało, ale póki co było jak było.

Cieszyłem się niezmiernie, gdy pewnego niezbyt pogodnego dnia mama obwieściła mi, że najwyższy czas, abym rozpoczął naukę w szkole. Była to mega super ekstra wiadomość, bo oznaczało, że na jakiś czas uwolnię się od ojca i jego nieprzewidywalnych zachowań, które nawet on sam nie zawsze był w stanie przewidzieć.

Chwilami martwiłem się o siostrę, że może teraz ojciec zacznie wyżywać się na niej, ale na szczęście myśli, że jest tam przecież babcia znacznie mnie uspokajały. Zresztą przecież Anka też sama umiała o siebie zadbać. Była nader cwaną dziewczyną i nigdy nie dopuszczała do sytuacji, w której to jej miałaby stać się krzywda. Potrafiła nawet przyznać ojcu rację, aby tylko jego gniew nie sięgał w jej stronę. Była silna, mądra, no i przebiegła. Żałowałem jednak, że nie potrafiła się martwić o mnie tak jak ja o nią. W sumie to co tu kryć. Ona w ogóle nie martwiła się o nikogo poza sobą. Była bardzo nieczuła i trochę samolubna. Istne przeciwieństwo mnie. Ale przecież każdy człowiek jest inny i jeżeli sami o siebie nie potrafimy zadbać, to nie mamy co liczyć, że zadba o nas ktoś obcy. Taka logika.

W zerówce było nawet całkiem fajnie. Śniadanie było o dziewiątej rano, a o dwunastej był obiad. Przyznam się bez bicia, że były to moje dwie najbardziej ulubione godziny w szkole. A dlaczego? No bo szliśmy wtedy na przepyszne posiłki, które to właśnie podawała moja mama! Widząc ją każdego dnia o tej samej porze czułem się przepełniony spokojem i nie miałem żadnych złych myśli. Miałem ją przy sobie, a na stole było pełno jedzenia, no i zawsze mogłem poprosić o dokładkę herbaty! Czułem się jak w raju! Czy to nie było cudowne?

Zaraz po jedzeniu czasem byłem smutny. Przykro mi się robiło, gdy cudowne jedzenia mamy były już zjedzone, a my musieliśmy powrócić do swojej sali, gdzie pani nauczycielka próbowała nas zabawić czytając nam bajki i układając wraz z nami wysolaśkie wierze z klocków.

W szkole były też zajęcia z rysowania i malowania. Na pierwszej takiej lekcji pani kazała nam narysować wszystko to, co potrafimy. Trzeba było powiedzieć, co to jest, bo też nie zawsze to co wyglądało jak rysunek w istocie nim było. Chciała w ten sposób dowiedzieć się, co już potrafimy, a co wydaje nam się, że umiemy. Pamiętam, że ja wtedy narysowałem, czy też może nabazgrałem na kartce papieru dom z ogrodem, dużym płotem, psa i obok dziewczynkę z chłopakiem trzymających się za ręce. Pani podeszła do mnie i kazała mi opowiedzieć, co też przedstawia mój rysunek. Opowiedziałem jej wszystko jak umiałem najlepiej. Jakże bolesne było dla mnie, gdy stwierdziła tylko, że posiadam bardzo wybujałą wyobraźnię, a co do rysunku, to muszę się jeszcze wiele nauczyć, bo dla niej to było zaledwie parę kresek, trochę kółek, no i chyba coś na kształt przypominającego ludzików, bo rzuciły jej się w oczy, nos i buzia. Wiedziałem przecież, że nie umiem malować, ani rysować, no i nawet tego nie lubiłem, ale gdyby, choć przez moment wyobraziła sobie to co jej opowiedziałem, to z cała pewnością ten rysunek stałby się dla niej czymś więcej niż tylko kreskami, kółkami i parą śmiesznych ludzików. Gdyby, choć spróbowała dostrzec to co ja. Cóż jednak. Jak widać nie każdy znał się na sztuce.

A tyle chciałem z siebie dać- nie zdążyłem...Where stories live. Discover now