5.

1 0 0
                                    

Lepiej było wyjaśnić. Kylo nie uczestniczył bezpośrednio w ataku na statek swojej matki. Znaczy, w pobliżu się znajdował, ale na mostku próżno było go szukać. Można to oczywiście wyjaśnić faktem, że jako Najwyższy Wódz miał ważniejsze sprawy na swojej głowie niż obserwowanie jak ostatnia pozostała przy życiu osoba z jego rodziny umiera co najpewniej ostatecznie przyczyniłoby się do całkowitego poddania się ciemności w swoim sercu i pogrzebaniu jego szans na nawrócenie. No, ale równie dobrze mogło być inaczej? Przeciwnie i raczej też mniej depresyjnie. Nie można było przecież zapomnieć, że Ren zawsze miał w sobie jakieś rozterki. Nigdy nie był ani przesadnie empatyczny ani psychopatyczny, w zasadzie był chodzącą niewiadomą dla każdego z którym się otaczał. Więc może przeciwnie, Kylo pragnął w największych odmętach swojej duszy by jego matka przeżyła a patrzenie jak ta statek, na którym się znajduje tak zwyczajnie zostaje zniszczony byłoby dla niego zbyt bolesne. Trochę by to wyjaśniało. W końcu już raz powstrzymał się od zabicia swojej mamy. Tak czy inaczej tylko on sam mógł wiedzieć o własnych intencjach, ale nie miał w planach komukolwiek o tym mówić. Był zajęty czymś innym, medytacją. Dawała mu ona wiele. Nie tylko była pomocna by uprzątnąć swoje myśli i ale także żeby wgłębić się w moc dzięki czemu na polu walki nic nie było w stanie go rozproszyć. Z tym że Kylo to nie wystarczało, miał środki, umiejętności i pozycję, w hierarchii która pozwalała mu dokonywać rzeczy uznawanych przez niektórych za niesamowite i takich właśnie rzeczy pragnął, a jak ktoś uważał, że jest zwykłym mordercą to niech pójdzie pracować w kopalniach, bo tam jest jego miejsce. On tylko miał zamiar iść po swoje. Celował wysoko i robił wszystko by czerpać z życia jak najwięcej, dlatego tak często medytował, by dokonywać rzeczy, których najwięksi dokonać nie zdołali. Miał zamiar dotknąć sufitu potęgi dla śmiertelników całą swoją dłonią a nawet stać się czymś ponad to. Lecz by tego dokonać musiał on cofnąć się do początków i to nie tylko swoich. Za życia przetrząsnął wszystkie istniejące w galaktyce księgi magii Sithów ale nie było tam nic o nieśmiertelności. Rycerze przeczytali je od dechy do dechy i nie było tam nic o nieśmiertelności, za to panowie odkryli coś trochę innego, ale ciekawszego, dużo większego i dużo bardziej tajemniczego. Coś od czego te wszystkie umiejętności zaklęcia i pradawna wiedzą odnalazła swój początek i do czego te wszystkie skomplikowane pojęcia w książkach prowadziły a prowadziły do ukrytej krainy, której, jeśli wierzyć prastarym opowieściom narodzili się Sithowie. Tajemniczego systemu w nieznanych regionach o którym wiadomo było przerażająco niewiele. Planety Korriban kolepki ciemnej strony. Podbijał już wiele krain, ale tą pragnął podbić najbardziej ze wszystkich. Pamiętał jak słyszał o nim nie raz, kiedy chodził do akademii Luke'a i lekko mówiąc teoria o jej rzeczywistym istnieniu nie była brana na poważnie. Była raczej bajeczką, którą straszono nieposłuszne dzieci by były grzeczne i posłuszne. Że jak się będą źle zachowywać to ich dusze tam pójdą i zostaną uwięzione na zawsze kto itp, itd. Czyli takie przeciwieństwo życia długo i szczęśliwie po śmierci, czyli inaczej piekła. Za każdym razem, kiedy tak straszono ich to sam też się na to nabierał. Mówił wtedy:

-,,Dobrze. Dobrze już będę grzeczny, oszczędźcie minie. Nie chcę iść do piekła.'' – a teraz tak sobie siedział, medytował i myślał -,,jak ja pragnę pójść tam do piekła. Jak pragnę nim zawładnąć.'' – lecz niestety trochę pracy go czeka. Z samej chęci znalezienia planety Korriban, planety Korriban się nie odnajdzie. Do tego było mu potrzebne wiele więcej niż sama umiejętność używania mocy. Była potrzebna jeszcze cierpliwość, determinacja do działania i nikt raczej nie mógłby mu pomóc. -,, A już na pewno nie Rycerze Ren" – stwierdził w myślach z trwogą, lecz znacznie się przy tym rozproszył i niezamierzenie poświęcił chwilę na ten temat i się rozmarzył, mimo że ten temat wałkował już kilkanaście razy. W pierwszej chwili pomyślał po raz enty ,,po co mi Rycerze''. W drugiej ,,ja do tej pory nie rozumiem co Snoke w nich widział''. W kolejnej już się rozmarzył, ale szczerze powiedziawszy nie bez powodu. Kylo bowiem od początku nie rozumiał fenomenu Rycerzy, nie wiedział ani skąd pochodzą, ani po co Snoke uznał, że by się w Porządku przydali, ale o na wielka moc. To był po prostu dramat. Co tu dużo mówić Kylo znał ich bardzo dobrze na tyle żeby wiedzieć, że nie przydadzą się do niczego wielkiego. Od mają tylko udawać, że mają być pseudo mroczni czy groźni albo chociaż takich udawać. Kiedy dołączył do Snoke'a to podczas jego pierwszych misji przydzielił mu Rycerzy określając ich mianem wielkich wojowników i mówił, że jeśli stanie się liderem ich zakonu to dostąpi wielkiego zaszczytu. W teorii wszystko fajnie tylko że szkoda, że wytrzymał z nimi jedną misję a później to się okazali tak słabi, że Snoke wysyłał ich na drugi koniec galaktyki na misję wraz ze zwykłymi szturmowcami na misje, które i tak zbyt wiele nie zmieniały byle tylko ci Rycerze coś robili a nie tylko siedzieli na dupach w chałupach i zapychali kichę za pieniądze z podatków. Nie ma co się szczypać -,, oni byli po prostu bezużyteczni''- i Snoke najwyraźniej albo tego nie widział albo nie chciał tego widzieć. Albo tez trzecia opcja, czyli Snoke tak bardzo się zafiksował, żeby mieć własne stadko Jedi z dużymi broniami, że nie zwrócił w ogóle uwagi na to kogo dobiera do swoich szeregów. No bo nie bójmy się mówić tego wprost zwerbował imbecyli. Przychlastów i posłusznych psów w jednym którzy tylko zajmowali miejsce tym którzy serio mogli się wyróżnić. - Nosz w mordę! - krzyknął Kylo odruchowo uderzając ręką w kolano. Siedział po turecku więc daleko nie miał. Za to daleko miał do sukcesu, jeśli dalej by się tak rozpraszał. Jeśli by dalej rozpamiętywał co funkcjonowało źle i obarczał się za to choć to Snoke sprawował władzę. Było minęło teraz on był u władzy i on o wszystkim decydował –,, tylko ci Rycerze. Ci przeklęci Rycerze. Co ja mam z nimi zrobić'' - zawsze zachodził w głowę Kylo i zawsze nie potrafił znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi. Zawsze przez to zamyślał się i zawsze nie był w stanie odnaleźć upragnionego piekła. - uh, no dobra, to jeszcze raz - powiedział do siebie i ponownie zamknął oczy. Usadowiwszy się wygodnie na twardej podłodze na tyle ile się dało odprężył się. By jeszcze bardziej się skupić i zbliżyć do ciemności przypomniał sobie kodeks którymi kierowali się ci których dom chciał odnaleźć - uh, spokój to kłamstwo, jest tylko pasja - słowa te, mimo że znane Renowi od niepamiętnych czasów kolejny raz wbiły się w jego umysł jakby słyszał je po raz pierwszy. Przez mgnienie oka przeleciało mu przed oczyma jak bał się, gdy słyszał ją po raz pierwszy ja usłyszał. Że się rozpraszał to zorientował się od razu i przeszedł dalej – dzięki pasji osiągam się. - i tak było. Jako Jedi kierował się pasją tym do czego w głębi chciał dążyć i czego naprawdę pragnął osiągnął siłę, która te pragnienia mogła urzeczywistnić a następnego dnia obudził się z wujkiem, który chciał go zabić. Potem był zmuszony zabić własnego ojca by zyskać przychylność mistrza, który nim gardził a teraz pragnął śmierci matki, którą ścigał po galaktyce. No ale taka to jest cena za bycie kimś innym niż każe ci społeczeństwo, ale klamka już zapadła to była jego droga. Objął ja świadomi i ma zamiar dalej nią kroczyć a może jednak nie? -,, mieszam, za dużo mieszam'' - pomyślał i kontynuował by odciągnąć od tego głowę. - Dzięki sile osiągam potęgę. - i osiągnął potęgę, nie poddał się niczyjej woli, ani Luke'a, ani ojca ani Snoke'a wszyscy, jeden z drugim poszli do piachu. Nikt nie będzie go kontrolował. Kylo poczuł naglę jak nadmiar frustracji, bólu, nienawiści i całego tego syfu wzbierał się w jego ciele. - tak o to chodzi - pomyślał będąc pewien bycia bliżej swojego sukcesu niż dalej. - uh, teraz skupienie, uh skupienie. Dzięki potędze, uhu -dyszał szepcząc - osiągam zwycięstwo - i szeptał dalej. Nie zatrzymywał się nawet - dzięki zwycięstwu zrywam łańcuchy. - i zerwał łańcuchy, każdy jaki był do zerwania. Już nie miał zamiaru być nikomu posłuszny. Był wolny. Nie musiał nikomu nic udowadniać. Był kowalem swojego losu więc dlaczego przeszłość dalej zaglądała do jego umysłu. Dalej szeptała mu do ucha. – Ben – robiła to od początku, nie tylko medytacji, ale od początku, gdy zaczął interesować się Korribanem. Teraz także raczyła to robić i to nie ważne pod jaką postacią. Luke'a – Ben, zawiodłem cię. – Hana – Ben, wróć do domu tęsknimy – Lei – Ben, proszę. – pod postacią Rey – Ben? –. – Nie! – krzyknął nagle odganiając myśli. – to, to już przeszłość, zaprzeszły dzieje, odeszło w niepamięć i nie wróci. Kroczy jak chce a kto go nie szanuje tego niech trzaśnie piorun. Kylo przygotował się psychicznie by wymówić ostatnie słowa nerwowy oddech ledwo pozwalał mu się skupić. – Moc – nagle nieprzyjemne uczucie. Ukłucie w jego sercu. Oto bowiem wszystko, cały gnój, cały chlew i syf z przeszłości uderzył w niego w jednej chwili w jednym momencie. Niczym pocisk laserowy wystrzelony w jego stronę który trafił prosto w jego skroń. Wszystkie te głosy zebrane w jedną całość, która nie dawała mu spokoju. Han, Leia, Luke przez chwilę nawet Anakin i wszystko to sklejone w jedno.

Star Wars - Colin Trevorow   Udostępniam skasowany scenariusz epizodu 9.Où les histoires vivent. Découvrez maintenant