⋞ 〈 Rozdział 1 〉 ⋟

501 54 135
                                    

⋞ Postanowiłam wrzucić pierwszy rozdział i mam lekki stresik. Może dlatego, że pisanie tego rozdziału szło mi mega spontanicznie i nie jestem pewna, czy wyszedł tak dobrze, jak mi się wydaję. Ale cóż... raz się żyje, no nie? Od razu uprzedzam, że rozdziały będą pojawiać się rzadziej niż na Niciach, ale za to są o wiele dłuższe. ;)


 #whitebirdiewatt

اوووه! هذه الصورة لا تتبع إرشادات المحتوى الخاصة بنا. لمتابعة النشر، يرجى إزالتها أو تحميل صورة أخرى.

#whitebirdiewatt

Słońce ledwie dźwignęło się znad wzgórz Amonary, gdy ciszę rozdarł paniczny krzyk, dochodzący z głębi niewielkiego domu. Trzasnęły drzwi, a ze środka wytoczył się postawny mężczyzna, ciągnąc za sobą kilkuletnią, stawiającą mu opór dziewczynkę.

Mała wiła się jak wściekły węgorz. Zapierała nogami i próbowała uwolnić swoje długie, ciemne włosy z uścisku ojcowskiej dłoni. Z jej gardła wyrywał się histeryczny wrzask, na który nikt o tej porze nie zwracał w mieście uwagi.

Jego mieszkańcy na ogół mieli dość własnych spraw, by jeszcze przejmować się wściekłością pana Maori, który wlekł dziewczynkę pośród kurzu i brudu głównej drogi.

Amonara była niewielką, niebiańską wioską, położoną pośród kłębiastych chmur, przypominających różowy cukier. Jej domy wznosiły się na lewitujących skałach lub były przytwierdzone pionowo do skalistych wzgórz. Do wielu miejsc nie dało się dotrzeć inaczej, niż za pomocą skrzydeł albo specjalnych mostów, łączących miasto jak sieć żył.

Krzyki dziewczynki niosły się dalekim echem, gdy pan Maori zaciągnął ją, aż na krawędź Amonary i spoglądając w jej przepaść, wrzasnął nienawistnie.

- Przeklęty bękart!

Ptaki zatoczyły koło na pomarańczowym nieboskłonie, a dziewczynka z głośnym krzykiem została zepchnięta w przepaść, gdzie kończyło się panowanie Króla Wiatru.

Spadała, spoglądając załzawionymi oczami na wzgardliwe żurawie na niebie, a z jej pleców wystrzeliły słabe jeszcze skrzydła, okryte jasno-brązowymi piórami, migoczącymi na tle wstającego słońca.

Machała nimi niezgrabnie. Nikt nie uczył biedaczki jak sprawnie latać. Ba, pochodząc z rodu majestatycznych strusi, nawet nie powinna marzyć o poruszaniu się w przestworzach, jednak jej małe skrzydełka robiły, co mogły, by wyratować ją od śmiertelnego upadku.

Zatopiła się w gęstwinie chmur i im dalej spadała, tym słońce stawało się mniej widoczne, świat zaś bardziej zimny oraz ciemny.

Nie przestając machać skrzydłami, uderzyła w taflę lodowatego jeziora. Fale wezbrały, połykając ją w całości. Naraz całe powietrze zostało wybite z jej płuc. Miała wrażenie, że tysiące igieł wbiło się w jej ciałko małymi ostrzami.

BIAŁA PTASZYNAحيث تعيش القصص. اكتشف الآن