24 | płaczący Wujek Eddy'ego

103 6 3
                                    

☆★☆

Cała grupa była w środku meczu koszykówki i nie trzeba było dodawać, że Azalea była o dwie sekundy od uderzenia piłką w głowę jednego z jej przyjaciół, zważywszy na to, jak źle grali.

— Witamy w twoim najgorszym koszmarze. — Milton spróbował wykpić jednego z ich rywali, kiedy ten go zablokował. — Nie możesz przejść. Musisz teraz przejść... Ach, powiedziałem, że nie możesz przejść naokoło!

Druga drużyna ponownie zdobyła bramkę, a tłum westchnął. — Przekroczono czas, ludzie! — Jack krzyknął. — Dalej, czas na przerwę. Przerwa!

Sędzia zagwizdał i zebrali się w kółku. — W porządku, dobrą wiadomością jest to, że mamy już nasz najwyższy wynik w roku. — Jack starał się pozostać pozytywnym.

— Zgadza się… dziewięć! — Kim wiwatowała.

— A ile z nich zdobyłam? Zgadza się, dziewięć. — Azalea spojrzała gniewnie na swoich przyjaciół. Nie była najlepszą zawodniczką i trudno było udźwignąć cały zespół na swoich barkach i pozostać miłą.

— Mamy czas na jeszcze jeden strzał. — Jack powiedział. — Więc, wychodzimy ze stylem?

— Kto uczynił cię kapitanem? Jestem
najwyraźniej najbardziej utalentowana i doświadczona. —Powiedziała Azalea. Ten sport zespołowy zdecydowanie wydobywał z niej brzydką stronę.

— I jesteś też najmniej sympatyczna w tej chwili. — Jack zauważył, zanim zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. — Tak, zapłacę za to później.

Yo, daj mi piłkę. Czuję to, człowieku! Woo! — Jerry powiedział z przekonaniem.

— Nie strzeliłeś gola w pięciu meczach. — Azalea odparła śmiertelnie poważnie. — Nie wspominając, że to byłby pierwszy raz, jeśli zdobędziesz gola.

— Nie dawaj mi piłki. Nie czuję tego, człowieku! — Jerry zmienił zdanie, wciąż podskakując wokół nich.

— Cóż, nie mogę tego znieść. —Powiedział Jack. — Cały czas mam
czterech facetów kryjących mnie przez całą grę. I jednym z nich jest Jerry.

— Nikt mnie nie pilnuje. Chciałem być częścią czegoś. — Bronił się Jerry.

— Jest powód, dla którego nikt cię nie pilnuje, kochanie. — Westchnęła Azalea. — A ja nie mogę punktować. Od ostatniego razu prawie zostałam zrównana z ziemią. Dwa razy.

— Nie chcę tej zarażonej zarazkami piłki. — Milton powiedział. — Widzieliście jak numer 11 drapał się, zanim oddał swój ostatni rzut wolny?

— Cóż, chyba nadszedł czas, abym wydobył trochę dawnej magii Globetrotterów. — Eddie wstał, rzucając niewidzialną piłkę do obręczy.

— To wspaniale. Zamierzasz wykonać kilka ruchów swojego wujka? — Jack zapytał z nadzieją.

— Kto jest jego wujkiem? — Zapytała zdezorientowana Kim.

— Tylko Big Easy — Eddie powiedział z dumą. — Jeden z najlepszych koszykarzy.

— Żartujesz? Kocham tych gości! — Kim wykrzyknęła podekscytowana.

— W porządku, w porządku, postanowione. — Jerry powiedział. — Eddie dostanie piłkę i poda do Jacka.

— Eddie, pamiętaj. — Powiedział Jack, gdy rozstawili się po boisku. — Zróbmy to z klasą.

— Czas na styl, mój człowieku. — Jerry wiwatował. — Chodźmy zdobądźmy to, whoo!

Jack podał Eddy'emu piłkę, a on pobiegł z nią w stronę bramki. Ale kiedy rzucił, w jakiś sposób uruchomił alarm przeciwpożarowy. — W porządku, wszyscy. Zachowajcie spokój! — Milton krzyknął. — Tylko bez paniki. Nie ma czasu na ucieczki...

𝐤𝐢𝐜𝐤𝐢𝐧'𝐢𝐭 | 𝘧𝘦𝘮𝘪𝘯𝘢 𝘣𝘦𝘭𝘭𝘢𝘵𝘰𝘳Where stories live. Discover now