CHAPTER I

145 9 19
                                    

Kornwalijskie lato było piękne i tylko skończeni ignoranci nie potrafili docenić jego uroków. Owszem, może i były na świecie miejsca, gdzie lipiec był cieplejszy, a woda w morzu miała temperaturę wody w wannie. Niemniej, mieszkańcy niewielkiego miasteczka Mousehole w zachodniej Kornwalii uważali swoje lato za najlepsze z możliwych. Bo jak mogliby nie cieszyć się z tego, że słońce w końcu świeciło na niebie bez chmurki? Albo z tego, że kalosze i płaszcz przeciwdeszczowy mogły w końcu odpocząć przez kilka tygodni, zastąpione przez klapki i lekkie koszule?

Ja też kochałam kornwalijski lipiec i dlatego tyle bólu sprawiało mi, że zamiast się nim cieszyć, musiałam ślęczeć nad książkami. Owszem, moje położenie było spowodowane przede wszystkim odkładaniem wszystkiego na ostatnią chwilę, ale czy nauczyciel matematyki musiał zapowiedzieć poprawę sprawdzianu akurat na poniedziałek, pozbawiając mnie tym samym szansy na skorzystanie z pięknego weekendu? Dochodzące zza okna odgłosy zabawy, wydawane przez mojego młodszego brata, który beztrosko pluskał się w basenie, też nie były pomocne. 

Matematyka, choć uważana za królową nauk, była bardzo nisko na liście moich priorytetów w tym roku. Przez pierwszy semestr prawie w ogóle się nie uczyłam, ale teraz, gdy kończył się drugi, nauczyciel boleśnie mnie uświadomił, że jeżeli nie poprawię ostatnich trzech sprawdzianów, mogę zapomnieć o pozytywnej ocenie na koniec. Spanikowałam, gdy zobaczyłam, jak wiele partii materiału muszę nadrobić, ostatecznie jednak musiałam po prostu usiąść do nauki, cokolwiek by się nie działo. I nikt nie pytał, jak się z tym czuję. 

Otuchy dodawał mi jedynie fakt, że wieczorem byłam umówiona z przyjaciółką na wspólną naukę i gdy tylko wybiła szósta, wsiadłam na rower i nie oglądając się za siebie, ruszyłam w kierunku domu Zellmanów. Jak zwykle, weszłam bez pukania, ogłaszając swoje przybycie głośnym "Dzień dobry". Zajrzałam najpierw do salonu, by przywitać się z państwem Zellman i zamienić z nimi parę słów. Alex nawet nie kwapiła się, by zejść po mnie na dół. Czułam się u niej  jak w domu i przez lata przyjaźni, nikt nigdy nie czynił mi z tego powodu zarzutów.

Po wymianie uprzejmości ruszyłam na górę, zabierając ze sobą tacę z herbatą i ciasteczkami, którą przygotowała dla nas pani Zellman, życząc nam owocnej nauki. Łokciem otworzyłam drzwi i zastałam Alex dokładnie w takich samych okolicznościach, w jakich sama spędziłam dzień, pochyloną nad podręcznikiem, zgarbioną, pozbawioną chęci do życia.

— Wiesz, że moja kuzynka z Polski ma wakacje już od końca czerwca? — rzuciła na powitanie Alex. — Czy istnieje sprawiedliwość na tym świecie?

— Wątpię, raczej nierówność i ogólne rozczarowanie — odparłam ponuro.

Przysunęłam krzesło i usiadłam obok, rozkładając na biurku swoje książki.

— Do której strony udało ci się dobrnąć? — spytała Alex, zerkając mi przez ramię.

— Do dwusetnej.

— Dobrze — oznajmiła z zadowoleniem. — Idzie nam tak samo fatalnie!

Spojrzałam na nią spode łba i na powrót spróbowałam się skupić się na rozwiązywaniu zadań. Szło nam bardzo powoli, bo co chwila rozpraszałyśmy się nawzajem i tylko mój strach trzymał nas we względnej dyscyplinie. Alex walczyła o dobrą ocenę, za to ja miałam przed sobą przygnębiającą perspektywę, że jeśli znowu mi się nie powiedzie, moja pozytywna ocena z matematyki zawiśnie na bardzo cienkim włosku i będę miała niewiele czasu, żeby cokolwiek zmienić. Za każdym razem, gdy Alex próbowała mnie zagadać, starałam się szybko uciąć temat i wracałam do nauki. 

— Kinsley, gdzie ja mam głowę! —  znowu przerwała Alex — Nie powiedziałam ci najważniejszego!

— Alex — wtrąciłam zirytowana, nie odrywając wzroku od książki — ja naprawdę mogę nie zdać!

The Adults Are TalkingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz