CHAPTER XIV

43 5 12
                                    

— Jestem! —  krzyknęłam od progu, przybierając najbardziej pogodny ton, na jaki tylko potrafiłam się zdobyć. Miałam jakieś dziwne przeczucie, że mama będzie na mnie zła za to, że wróciłam tak późno i chciałam załagodzić sytuację na zaś. 

—  W kuchni! — odkrzyknęła. 

— Jesteś głodna? — spytała od progu. Była zajęta myciem słoików na przetwory, które co roku przygotowywała latem, według przepisów babci Lizzy. 

— Dziękuję, jadłam. 

— Z Marco? — dociekała. 

— Tak byliśmy... zjedliśmy w McDonaldzie.  

— Nie powinnaś jeść takich śmieci, Kinsley — zganiła mnie, ale zrobiła to bardziej dla zasady, zupełnie bez przekonania.

— Wyjątkowa sytuacja, oboje byliśmy bardzo głodni — odparłam potulnie, ignorując przytyk. Nie miałam siły toczyć tej dyskusji. 

— Rozmawiałaś ostatnio z Tonym? — spytała nagle, jakby właśnie sobie przypomniała, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.

— Nie, jakoś nie było okazji — wymigałam się. — Coś się stało, dlaczego pytasz?

— Jakoś tak... nie wiem, od mojej kłótni z ojcem mam poczucie, że nie chce ze mną rozmawiać. Cieszę się, że w ten weekend jedziemy na urodziny do babci, strasznie się za nim stęskniłam. 

— Tak, ja też — mruknęłam nieszczerze. Starałam się nie myśleć o Tonym, na samo wspomnienie naszej ostatniej rozmowy robiło mi się przykro. 

— Ustaliłaś z ojcem termin twoich odwiedzin? Skoro masz już grafik, chyba powinniście się w końcu dogadać. 

— Odezwę się do niego jutro, dzisiaj jest już późno. 

Mama akurat skończyła zmywać i zupełnie naturalnie każda z nas poszła w swoją stronę. Do pokoju odprowadził mnie zapach gotowanych wcześniej na dżem owoców. Pachniało w całym domu słodkością cukru i kwaśnością cytryn. Mama mojej mamy, czyli babcia Lizzy, zostawiła po sobie masę niewyjaśnionych rodzinnych spraw, trochę długów, które mama musiała spłacić i książkę z przepisami. Za każdym razem, gdy moją mamę dopadała letnia chandra, wybierała coś z zeszytu i zajmowała się tym przez najbliższych kilka dni. Tym razem padło na konfiturę z cytryn. Nie pamiętałam babci zbyt dobrze, miałam sześć lat, gdy zmarła na raka, ale zapach konfitowanych owoców zawsze przywodził na myśl jej bystre, niebieskie oczy i szelmowski uśmiech. 

Niechętnie zerknęłam w grafik i zaczęłam go skrupulatnie analizować. Z moich obliczeń wynikało, że najlepiej wyjdę na tym, jeżeli zostanę u ojca po urodzinach babci. Nie paliłam się do tego pomysłu, ale było to tak zwane mniejsze zło. To rozwiązanie oszczędziłoby mi dwukrotnej podróży w tę i z powrotem. Gdyby ktokolwiek naprawdę brał pod uwagę moje zdanie, powiedziałabym, że wcale nie mam potrzeby, by u niego zostawać. Dotąd udawało mi się wymyślać liczne wymówki, z resztą, ojciec także je wymyślał. Najpierw malowanie, potem brakowało mu łóżek dla nas, a jeszcze niedawno zaczynał nową pracę. Wyjazd Tony'ego do ostatniego dnia stał pod znakiem zapytania. Mama oczywiście nie wtajemniczała nas w szczegóły, ale wielokrotnie słyszałam, jak krzyczała do telefonu, żeby ojciec w końcu się określił, czy chce i jest w stanie zaopiekować się Tonym przez wakacje, o co tak zażarcie walczył podczas ustalania warunków separacji. 

Czułam na sobie ciężar oczekiwań moich najbliższych, w szczególności — mamy i babci. Ojciec nie był specjalnie zainteresowany moją wizytą, nie miałam co do tego złudzeń. Nie dopytywał, kiedy przyjadę, napomknął tylko raz, gdy odbierał Tony'ego, że w razie czego będę mogła spać na kanapie. Nie było to zaproszenie, którego oczekiwałam, dlatego też mój entuzjazm był raczej umiarkowany. Byłam jednak gotowa poświęcić tych kilka dni w imię wyższych idei, w które wierzyły moja mama i babcia. Ostatecznie, rodzina jest przecież najważniejsza, chyba. 

The Adults Are TalkingWhere stories live. Discover now