CHAPTER XV

39 6 17
                                    

Nie spotkałam się z Marco tego dnia, postanowiłam, że spędzę go w całości z Alex. Zjadłyśmy obiad z moją mamą, potem wybrałyśmy się na plażę, a na kolację poszłyśmy do jej rodziców. Ciężko było nam się rozstać i wprost nie mogłyśmy się nagadać. Jeden wątek przechodził w kolejny, a ten w następny i następny. Alex dużo opowiadała o Noah i o tym, jak wyglądały ich wspólne rajskie wakacje w Grecji, a ja po raz pierwszy nie czułam ani grama zazdrości. Euforia związana z pojawieniem się Marco i Noah w naszych życiach tylko przybierała na sile, gdy byłyśmy razem i roztaczałyśmy przed sobą nawzajem mniej lub bardziej prawdopodobne scenariusze na szczęśliwe zakończenie, zupełnie jak w podstawówce.

Zaproponowałam Marco spacer następnego dnia, na co chętnie przystał i obiecał odebrać mnie po pracy. Było ciepło, w lodziarni panował duży ruch i nie miałam nawet chwili, by usiąść i odpocząć. Desery lodowe, szejki, gałki lodów z posypką i polewą karmelową — tylko o tym myślałam od samego rana. Niedługo przed końcem mojej zmiany, zjawił się Paul i jego dwaj koledzy — Sam i Patrick. O ile widok Paula zdecydowanie poprawił mi humor, to na sam dźwięk głosów należących do jego towarzyszy, poczułam dyskomfort.

— Jest Kinsley, nie będziemy musieli płacić za lody! — usłyszałam Patricka i natychmiast byłam gotowa do ofensywy, gdyby któremuś z nich naprawdę przyszło do głowy, żeby mnie o to prosić.

Zauważyłam, jak Paul zmieszał się i uciszył go, dając mu dyskretnego kuksańca. Gdy podeszli do lady, tylko Paul się odezwał, Sam i Patrick stanęli za nim, obaj trzymali ręce w kieszeni.

— Cześć Kinsy! — przywitał się, a pozostali dwaj skinęli oszczędnie. — Weźmiemy po jednej gałce.

— Cześć chłopcy, nie ma sprawy, to będzie razem dziewięć funtów.

— Proszę — Paul podał mi odliczone pieniądze i chłopcy przeszli do nader burzliwej dyskusji na temat smaków.

— Kinsley, a dasz mi pół na pół? Trochę waniliowych, trochę bananowych? — spytał Sam, zerkając na mnie wymownie.

— Przepraszam, szef zabronił mi dzielić jedną gałkę na pół — odparłam zgodnie z prawdą. Dla Paula zrobiłabym wyjątek, ale dla Sama niekoniecznie.

— Dobra, to daj wanilię — odburknął.

Paul i Patrick wybrali czekoladowe, po czym wszyscy trzej usiedli przy stoliku najbliżej budki i głośno rozmawiali między sobą. Z początku zajęłam się pracą, po chwili jednak zaczęłam nadstawiać uszu.

— Ci lalusie od Richardsa już wyjechali? — spytał Patrick, po czym ugryzł ponad połowę gałki loda i skrzywił się z bólu.

Doprawdy, nie miałam pojęcia, dlaczego nie mógł zjeść loda normalnie, skoro ewidentnie miał nadwrażliwość zębów, ale nie to mnie zajmowało. Przysunęłam się jeszcze bliżej lady, by nie uronić ani słowa.

— Ta, jak brali ode mnie jacht po festynie, to wspominali, że to ich ostatni dzień — odezwał się Paul. — Ale przyjechali jego starzy, wczoraj widziałem ich w sklepie.

Ubodło mnie, że Paul mówił o kolegach i rodzinie Marco z wyraźnym lekceważeniem. Mięłam w dłoni brudną szmatkę, której używałam do sprzątania blatów, by wyładować na niej napięcie.

— Będą się znowu obnosić ze swoją kasą — sarknął Sam. — Widzieliście furę, którą Richards przyjechał?

— Który Richards, stary czy młody? — spytał agresywnie Patrick.

— No młody! Starego przecież jeszcze nie widziałem, debilu! — Oburzył się Sam.

— Zamknij ryj, przecież Paul powiedział, że widział jego starych, to myślałem, że mówisz o starym!

The Adults Are TalkingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz