CHAPTER V

32 5 10
                                    

Letni festyn to był czas, w którym Mousehole odżywało i nabierało zupełnie nowej energii. Mieszkańcy angażowali się w przygotowania, porządkowali ogródki, żeby wyglądały na bardziej reprezentatywne, a przede wszystkim — wychodzili z domu i integrowali. Ściągali do nas różnej maści wystawcy z produktami regionalnymi i liczne stoiska z jedzeniem. Rozstawiało się skromne wesołe miasteczko, a wieczorem odbywała się impreza, na którą zwykle nie szczędzono pieniędzy. Zawsze angażowano jakiś dobry zespół, grający muzykę na żywo i sensownego DJ-a, który potrafił pociągnąć zabawę do samego rana. Mousehole było stosunkowo bogatym miasteczkiem i przyjmowało wielu turystów, choć część zajmowana przez mieszkańców i ta zajmowana przez letników, była od siebie oddzielona. Festyn był dla nas uczczeniem rozpoczęcia wakacji, a dla letników — przyjemną atrakcją.

Gdy zjawiłam się na stoisku z lodami około jedenastej, wszystko było prawie gotowe. Ustawiono stoły, rozwieszono światełka i lampiony, była też gotowa niewielka scena i parkiet. Przystań prezentowała się nader urokliwe. Giovanni udzielił mi krótkich wskazówek, powtórzyliśmy instrukcję obsługi maszyn, a potem zostałam sama na kilka godzin. Pierwsi amatorzy festynu zjawili się w okolicach pory obiadowej, ale prawdziwy tłum zrobił się dopiero wieczorem. Byłam  zmęczona, po całym popołudniu w lodziarni. Ludzie byli na ogół mili, ale kilku roszczeniowych klientów potrafiło naprawdę skutecznie pozbawić człowieka chęci do pracy. Jeden z nich skarcił mnie za bycie zbyt "skąpą" i odmierzanie porcji lodów z pomocą wagi, choć pewnie, gdybym jej nie użyła, oskarżyłby mnie o to, że nie nakładam tyle funtów, ile deklaruje nasza tablica reklamowa. Inna kobieta z kolei chciała na mnie wymusić posypkę i polewę, które były dodatkowo płatne. Starałam się jednak zacisnąć zęby i nie dać się wyprowadzić z równowagi, traktując wszystkich z życzliwością, nawet jeżeli na to nie zasługiwali.

Znajomi ze szkoły cieszyli się na mój widok i co chwila podchodzili, by się przywitać i pogawędzić przez moment. Niektórzy, rzecz jasna, prosili o darmowe próbki, ale generalnie umilali mi czas. Mama odwiedziła mnie trzy razy, mimo że przyszła z koleżankami i to z nimi miała spędzić wieczór. To przyniosła mi napój, to kanapkę, to przyszła sprawdzić, czy nie jest mi zimno.

Nasza lodziarnia cieszyła się dużą popularnością i mimo tego, że uwijaliśmy się jak mrówki, kolejka ciągnęła się daleko poza nasz ogródek. Gdy w końcu trochę się rozluźniło, Giovanni wyszedł po dokładkę lodów waniliowych i czekoladowych, a ja zabrałam się za sprzątanie upaćkanych resztkami blatów. Byłam pochłonięta zmywaniem wyjątkowo uporczywej plamy, gdy usłyszałam znajome głosy Marco i jego kolegów.

Powoli podniosłam wzrok, wcześniej odrobinę poprawiając włosy. Chłopcy byli zajęci grzebaniem w portfelach i chyba mnie nie poznali, bo gdy się odezwałam, wyglądali na zaskoczonych.

— Terminal dzisiaj działa — odezwałam się, ściągając ich uwagę.

— O, nasza koleżanka! — odezwał się Albie. Jego nos wciąż nosił ślady czwartkowej bójki, ale wyglądał znacznie lepiej.

Zasalutowałam do czapki, którą musiałam nosić i uśmiechnęłam się szeroko.

— Co dla was?

— A co polecasz? — spytał Albie.

— To zależy, co lubicie. Mnie smakuje pistacja i gorzka czekolada, ale jak wolicie coś słodszego, to polecam ciasteczko.

— Ja wezmę pistację i gorzką czekoladę — wtrącił Marco, zerkając na mnie, jakby z lekkim zakłopotaniem.

— Ja zdecydowanie wolę coś słodszego — zadeklarował Dennis, a zaraz za nim pozostali zasypali mnie zamówieniami, za którymi ledwo nadążałam.

Tym razem Albie zapłacił za wszystkich, a Marco sięgnął do portfela i wrzucił do mojego słoika z napiwkami dwadzieścia funtów. Wydukałam niezręczne "Dzięki" i byłam pewna, że na tym skończy się nasza interakcja, ale on odczekał chwilę, aż jego koledzy się oddalili i zagadał.

— Nie wiedziałem, że tu pracujesz.

— Cóż, do wczoraj sama o tym nie wiedziałam, ale zadzwonił do mnie  Giovanni i oto jestem — odparłam beztrosko, w międzyczasie kończąc wycieranie blatów. — Jak twoje lody?

— Pyszne, dzięki za polecenie — zapewnił z uśmiechem. — O której kończysz?

W duchu aż podskoczyłam, bo liczyłam na to pytanie od chwili, gdy tylko się pojawili.

— Giovanni obiecał mnie puścić o dziewiątej, wtedy ma przyjść jego córka.

— Chciałabyś do nas później dołączyć? Oczywiście, o ile nie będziesz za bardzo zmęczona.

— Jasne, bardzo chętnie — odparłam z uśmiechem, a Marco wyglądał na usatysfakcjonowanego.

— W takim razie przyjdę po ciebie około dziewiątej — dodał, po czym pomachał mi na odchodnym i dołączył do reszty.

Chłopcy rozsiedli się przy stolikach, a ja na powrót wpadłam w wir wydawania zamówień, choć mój wzrok cały czas uciekał w ich kierunku. Gdy po raz kolejny pozwoliłam sobie na ukradkowe spojrzenie, Marco akurat patrzył w moim kierunku. Wymieniliśmy uśmiechy, ale stojąca przy ladzie kobieta niezbyt subtelnie przypomniała mi, że jestem w pracy, chrząkając wymownie. Nie pozostawiła mi wyboru, musiałam skupić się na maczaniu świderków w polewie, a gdy skończyłam obsługiwać cztery zamówienia pod rząd, chłopców już nie było.

Ostatnie godziny były wyczerpujące, ale dzięki temu, że byłam stale zajęta pracą, nie użalałam się nad sobą i nad tym, że dla mnie zabawa jeszcze się nie zaczęła. Nim się obejrzałam, było przed dziewiątą i zjawiła się Sophia, córka Giovanniego, która miała mnie zastąpić. Sam Giovanni wręczył mi moją dniówkę i opróżnił słoik z napiwkami, przesypując jego zawartość do woreczka.

— Kinsley, naprawdę nas dzisiaj uratowałaś! I bardzo się cieszę, że będziesz z nami pracować. Tak jak się umawialiśmy, widzimy się w poniedziałek o dziesiątej. Wtedy też ustaliśmy grafik na następne dwa tygodnie.

— Świetnie! Dobrze nam dzisiaj poszło, prawda? — dodałam z zadowoleniem. Było coś satysfakcjonującego, w dobrze wykonanej pracy.

— Owszem, ciężko pracowaliśmy, ale nie przypominam sobie tak dobrego dnia, jak dziś! Będzie duży utarg, czuję to.

Pożegnałam się z nimi, zebrałam swoje rzeczy i wyszłam do ogródka, rozglądając się w poszukiwaniu Marco. Intensywnie wypatrywałam go w tłumie przechodniów, którzy mijali lodziarnię albo do niej zmierzali. Gdy minęła dziewiąta, poczułam narastające we mnie zdenerwowanie. Miał przecież prawo spóźnić się kilka minut, ale mimo wszystko chciałam, żeby był na czas. Piętnaście minut po dziewiątej, zdenerwowanie przerodziło się w dotkliwe rozczarowanie. Nie podejrzewałam, by celowo mnie wystawił, jak to czasem robili dla żartu chłopcy w podstawówce, by później naśmiewać się z tego we własnym gronie. Byłam pewna, że po prostu dobrze się bawił i zapomniał o tym, że się ze mną umówił. Dla pewności zostałam jeszcze moment, chociaż w środku czułam, że moje czekanie wyjdzie na marne.  


The Adults Are TalkingWhere stories live. Discover now