14. Gwiazdka w Portland

524 32 5
                                    

Hope

Nigdy nie uważałam, że zazdrość bywała czymś dobrym. Sama starałam się nie łapać na takim odczuciu, jednak tego dnia, w Wigilię, czułam tego tak wiele. Najzwyczajniej w świecie byłam zazdrosna.
Zazdrościłam tym wszystkim dzieciakom, które tego dnia przychodziły do piekarni Wellsa wraz ze swoimi rodzicami, rodzeństwem czy choćby dziadkami. Zazdrościłam im tego, że mieli szansę na zwykłe wyjście do sklepu i wybranie sobie jakiegoś przysmaku, w towarzystwie ich bliskich, którzy proponowali im jeszcze parę innych słodkości do wybrania. 
W tej jakże zwyczajnej sprawie byłam tak zazdrosna. W końcu ja też chciałam tego zaznać. Chciałam zaznać trochę czasu z kimś bliskim. Chciałam zaznać momentu, w którym to ktoś poświęciłby mi odrobinę swojego czasu.
Tego dnia trzymałam w sobie łzy, które wiele razy pragnęły wyjść na światło dzienne...

Około godziny piętnastej, przekręciłam tabliczkę z napisem "otwarte", na drugą stronę. Spojrzałam na mężczyznę, który właśnie kończył wycierać podłogę przy ladzie.

- Z kim spędzasz święta Wells?- Spytałam, zabierając się za przecieranie blatu.

- Z wnuczką.- W jego głosie mogłam wyłapać bijące ciepło, z jakim wypowiedział te słowa. Uśmiechnęłam się delikatnie. Następnie mężczyzna zaczął opowiadać mi o egzaminach swojej wnuczki, które ostatnio miała na studiach oraz o tym, że od przyszłego roku chce wybrać nowy kierunek.

- A ty dziecino, planujesz coś? Jakieś studia?

- Szczerze mówiąc, jeszcze nie obrałam kierunku mojego statku życia.- Uśmiechnęłam się słabo, czując pewnego rodzaju zawód swoimi słowami. Nie wiedziałam, co tak naprawdę chciałam robić, jaki kierunek studiów obrać, a przecież tak o nich marzyłam.

- Jesteś w doskonałym wieku, Hope, aby wszystkiego próbować.- Położył swoje dłonie na blacie, poświęcając mi uwagę.- I nie możesz bać się obrania swojego kursu w nowym kierunku. Właśnie po to żyjemy kruszyno, aby próbować żyć w sposób, który po latach będziemy mogli z dumą opowiadać.- Poczułam pewny siebie uścisk na swoim ramieniu, który dodał mi otuchy. To właśnie takie słowa zamarzyłam sobie kiedyś od kogoś usłyszeć. Na moich ustach zagrał pełen wdzięczności uśmiech, a po chwili bez zawahania podeszłam do mężczyzny i najzwyczajniej go przytuliłam.

- Dziękuję.- Wyszeptałam, czując jak do moich oczu po raz kolejny napływały łzy.

- No już, już.- Usłyszałam nad uchem męski śmiech.- Weź ptaszyno parę drobiazgów z tej gablotki i leć korzystać ze świąt.- Pogładził czule moje ramię, podając mi po chwili parę papierowych torebeczek.- Tylko żebyś nie myślała, że będę pozwalał na to codziennie. Już i tak tracimy na podbieraniu przez waszego jasnowłosego przyjaciela.- Zaśmiał się ponownie, kiwając palcem. 

*

Wcale nie spodziewałam się po samej sobie tego, że paręnaście minut później znajdę się pod drzwiami do mieszkania Ashera Westona. Być może jego słowa wzbudziły we mnie skruchę, która wcale nie chciała mu pozwolić spędzać tego wieczoru w samotności. Trudno było mi nawet ukryć ten fakt przed samą sobą, ale ja również nie cieszyłam się na myśl spędzenia tego czasu w osamotnieniu.
Niepewnie zapukałam do drzwi, przytrzymując drugą dłonią parę opakowań ze słodkościami. Minęła nico dłuższa chwila, gdy w drzwiach dosłuchałam się szczęku zamka. 

Natychmiastowo poczułam na sobie jego jasne spojrzenie. Jednak nie było ono, takie jak zwykle. Cóż, zazwyczaj było ono dość obojętne, bez wyrazu żadnych emocji, jednak teraz mogłam odnaleźć w nim nutę żalu. 
Rozchyliłam usta, starając się odpowiednio odczytać jego zachowanie.

My HopeWhere stories live. Discover now