19. Akceptacja

602 32 2
                                    

Hope

Pierwsze dni nowego roku odczułam intensywną pracą w piekarni u Wellsa. Odkąd pobliska konkurencja zamknęła swój lokal, nie było nawet czasu na narzekanie. Razem z dorywczą pomocą Rain, która była zajęta nauką na egzaminy, radziliśmy sobie całkiem nieźle.
Każdy dzień potrafił przelecieć między palcami niczym piasek, ze względu na tak intensywną pracę.
Codziennie rano budziłam się, udawałam się do piekarni, w której mogłam poczęstować się ciepłymi łakociami na śniadanie, obsługiwałam mnóstwo klientów z uprzejmym uśmiechem na twarzy, po czym ponownie wracałam do domu od razu kładąc się spać.

Tym razem mogłam najzwyczajniej zasnąć, bez jakiejkolwiek obawy na koszmary, które w dziwny sposób dały mi spokój.
Stało się to po tym, jak zdobyłam się na odwagę przed Asherem i wyznałam mu całą prawdę. Pozwoliłam sobie na wyżalenie się, które wcale nie zostało skrytykowane, tak jak sądziłam, że mogłoby być.
Asher najzwyczajniej mnie wysłuchał i może właśnie dlatego poczułam do niego nieco większą sympatię niż parę dni temu, w których to data była jeszcze opóźniona o jedną cyfrę.

Ponownie upewniłam się, że każda z rzeczy do zrobienia na liście była wykonana. Wyczyszczone blaty, półki, na których za dnia spoczywał świeży towar, który znikał niczym ciepłe bułeczki (i to dosłownie). Charakterystyczny odgłos zakluczonego zamka, dał mi jasno do zrozumienia, że dzisiejszy dzień pracy dobiegł końca.
Ruszyłam wzdłuż chodnika, delektując się ciszą wtorkowego wieczoru, w którym ruch o tej godzinie był jedynie przemijającym wiatrem. Lubiłam ten spokój. Lubiłam to trudne do odczucia ciepło, które biło od światełka pojedynczych latarń ulicznych. Zaczęłam nawet ignorować doskwierający mróz, który nieprzyjemnie szczypał moje dłonie, czy twarz.
Na krótką chwilę przystanęłam na chodniku, starając się zaciągnąć rękawy swojego swetra na zmarznięte dłonie. Gdy tylko oderwałam swoje spojrzenie od białych rękawów swetra wystających spod mojej kurtki, dostrzegłam plakat, który oderwał się od pobliskiej tablicy ze względu na silniejszy powiew wiatru. Niespiesznie pokonałam parę kroków, docierając do kartki, która z gracją niczym piórko, opadła na puch białego śniegu.

Sam rysunek w pierwszej sekundzie przykuł moją uwagę. Schyliłam się po tajemniczy plakat, który zatrzymał mnie na nieco dłuższą chwilę.
Być może to właśnie w tym momencie przeleciała pewna myśl, która podpowiadała, że trzymana w moich dłoniach kartka, nie znalazł się przede mną tak przypadkowo...

*

Bywały wieczory, w których nieco później docierałam do swojego mieszkania. Zazwyczaj wynikało to z późniejszych godzin zamknięcia piekarni Wellsa bądź spontanicznego spotkania się naszej całej paczki.
Bywały jednak wieczory, w którym, taki jak ten, obierałam nieco dłuższą drogę do domu, po ośnieżonych ulicach Portlandu, w towarzystwie Ashera Westona.
Zdarzało się, że pisał do mnie z propozycją krótkiego spaceru, w celu przewietrzenia się. Faktem było również to, że i ja potrafiłam złapać się na pojedynczych połączeniach, z podobną propozycją.
Z początku zastanawiałam się z czego mogło to wszystko wynikać. W końcu widywaliśmy się co drugi dzień z resztą naszych przyjaciół, jednak dziwnym trafem i tak decydowaliśmy się również i na swoje towarzystwo w samotności. Być może dlatego, że poznaliśmy swoje cierpienia nawzajem, wcale tego nie oczekując.

- Dlaczego nigdy nie widziałam cię w Barton oprócz tego jednego wieczoru?- Musiałam uważanie stawiać kroki nie tylko w swoich słowach, ale i po chodniku ze względu na tak oblodzoną powierzchnię.

- Rodzice załatwiali mi na czas wyjazdu notatki ze szkoły, abym nie zostawał w tyle z materiałem, więc nie wychodziłem za często z domu.- Poprawił czarny materiał kaptura swojej bluzy, której skrawek był widoczny poprzez rozpięty zamek kurtki.- Poza tym, nikogo tam nie znałem, a wystarczało mi towarzystwo Fina i Rain.- Dodał po chwili, biorąc w międzyczasie kęsa jednej ze słodkości, jaką zabrałam ze sobą z piekarni.

My HopeWhere stories live. Discover now