11. Klucz

396 20 1
                                    

Pierwszym aktem dekoracji biura Hermiony było powieszenie zegara nad jej biurkiem. Przez prawie pięć lat jej czerwony sekundnik obracał się, dzieląc jej dni na równe porcje, nadające się do strawienia przez człowieka.

Kiedy z mokrymi rękami wróciła z damskiej toalety, była już 8:27.

Której nie było ani tu, ani tam, ponieważ czas, jako sekwencyjne, jednokierunkowe zjawisko, był całkowicie zmyślony.

Magiczny badacz czasu i przestrzeni był w równym stopniu wywyższonym zegarmistrzem, fizykiem i czarodziejem. Znała się na spawaniu, była biegła w mugolskiej matematyce i rozumiała, na czym oparte są prawa natury, rozszerzane i często obalane zgodnie z regułami materii pod wpływem magii.

Na papierze, niezależnie od tego, jak na to spojrzeć, wszystko sprowadzało się do percepcji.

Tak jak pozornie pojedyncze ciała fizyczne były zaledwie bliskimi układami atomowymi, tak doświadczenie czasu jako biegnącej do przodu narracji było niczym więcej niż dziwactwem neuronów.

Soboty: konstrukt poznawczy.

Nie mniej niż niedziele.

Weekendy w ogóle: kusząca fantazja.

Ale teoria to nie to samo, co praktyka; czas w równaniu nie był równoważny czasowi w ciele.

Żadna dotychczas wydedukowana formuła nie mogła uratować Hermiony przed niezmiennym faktem, jakim jest poniedziałek.

Weszła ponownie do laboratorium i znalazła blisko spokrewnioną materię komórkową, która odnosiła się jako Draco Malfoy siedzący przy molekularnej materii, którą uważał za swoje biurko.

Dopiero co przyszedł.

Gdyby chciała go obserwować (a nie chciała), znalazłaby go zabarwionego wyczerpaniem, bladego i zmizerniałego. Znaki czaiły się pod jego nienaganną osobistą prezentacją wskazującą, że nie spał przez noc lub dwie.

Ufała, że ​​było warto.

– Dzień dobry – powiedziała, przechodząc obok.

Usiadła na swoim krześle: skrzypiącym połączeniu węgla, tlenu, wodoru i azotu. Za nią materia w ruchu zakłóciła powietrze i dźwięk dotarł do jej uszu: jego krzesło zapiszczało, jakby chciał odpowiedzieć; szuflada jego biurka ociera się o prowadnice; plamka mokrej kropli atramentu; jego pióro drapie po pergaminie.

Niezawodna czerwona wskazówka zegara wykonała jeden pełny obrót wokół tarczy.

- Dzień dobry – powiedział w końcu.

- Czy dobrze się bawiłeś w ten weekend?

Weekendy, dni powszednie, ogólnie tygodnie były wyraźnie fałszywe, jego odpowiedź nie miała dla niej szczególnego znaczenia.

Postukała różdżką w notatkę Ministerstwa, która rozwinęła się na jej biurku.

Wskazówka sekundnika zabrzęczała czternaście razy.

- Tak - powiedział. - Dziękuę, że pytasz.

Jeszcze dwa tyknięcia zegara.

Plus pięć.

Pomnóż sumę przez osiem.

- Jak spędziłaś weekend? - Jego głos był suchy, chłodny, obojętny.

Hermiona nabazgrała swój podpis na odcinku czasu obejmującym ostatnie dwa tygodnie maja.

Siedemdziesiąt płatnych godzin — dwieście pięćdziesiąt dwa tysiące tyknięć sekundnika, z których każdy to gorączkowy sen — plus trzydzieści osiem godzin dobrowolnych, bezpłatnych nadgodzin.

Miłość i inne historyczne wypadkiDonde viven las historias. Descúbrelo ahora