《09》

2 1 0
                                    

Czasami jeden gest jest bardziej potrzebny od tysięca zbędnych słów.
————————————————

Z początku miałam cichą nadzieję, że kiedy Elizabeth i Eric zaczną panowanie okrucieństwo zmaleje, nadejdą nowe czasy, a ludzie dostaną więcej praw. Niestety ta myśl zniknęła równie szybko jak się pojawiła. A nawet można powiedzieć, że jest jeszcze gorzej niż podczas rządów króla Edwarda. I pomyśleć, że uważałam, że gorszych rządów od niego nie będzie. Jak widać byłam w błędzie. Ludzie codziennie są karani za najdrobniejsze przewinienie batożeniem. Choć to bywa czasem łaską, bo potrafią być gorsze kary. Nie spodziewałam się, że książę z królestwa Ostewin może być tak okrutny. Wcześniejszego dobrodusznego księcia jakiego grał przed wszystkimi okazało się być jego maską, która miała zasłonić jego prawdziwe oblicze okrutnego, bezlitosnego tyrana jakim rzeczywistości jest. Wprowadził do pałacu i miasta swoje wojska, które są mu bezgranicznie wierne. Od jakiegoś czasu wszyscy chodzą w pałacu jak na szpilkach nawet ci co są wysoko postawieni stali się mniej śmiali niż byli wcześniej. Elizabeth za to stała się mało mówna nawet do mnie nie wiele mówi, a kiedyś dużo ze sobą rozmawiałyśmy jak byłyśmy same. Nie mogę jej winić ona również nie zdawała sobie sprawy za kogo naprawdę wychodzi za mąż. Eric oszukał nas wszystkich ja też przecież dałam się zwieść pozorom. A jeśli jakiekolwiek jego zachowanie dawało mi ostrzeżenie ignorowałam i mówiłam sobie, że nie powinnam na to zwracać uwagi jestem tylko damą dworu, która nie ma nic do powiedzenia.

Teraz stoję wśród ludzi i czekam. Czekam aż zostanie kolejna osoba prowadzona przez strażników na podest gdzie publicznie zostanie ukarana lub strącona na oczach szlachty i zwykłych mieszkańców miasta. Ludzie szepczą przez co jest harmider kiedy jednak na podest zostaje wprowadzona osoba nagle zapada grobowa cisza. Kiedy wreszcie zauważam kim ta osoba widzę małą, drobniutką dziewczynkę, która przypomina mi mnie gdy byłam w jej wieku. Całe moje ciało ogarnia paraliż. Robi mi się słabo, głowie się kręci i zaczynam widzieć mroczki przed oczami. Nogi jakby robią się z waty. Czuję, że w każdej chwili mogę upaść. Myśli przebiegają przez moją głowę jak szalone. Przecież to tylko dziecko, które może mieć góra dziesięć lat. Jest słabe, wychudzone blade i bezradne. Czym ono mogło sobie zasłużyć na taki los? Fakt przyznaję się nie przepadam za dziećmi, ale nigdy przenigdy nie życzyłam ani nie chciałam krzywdy jakiemukolwiek z nich.

Ktoś chwyta mnie pod ramię i przywołuje wymawiając moje imię. Odganiam mroczki, a kiedy mój wzrok się wyostrza widzę, że to ciocia mnie przytrzymuje patrząc na mnie z zatroskanym spojrzeniem. Zawroty zaczynają mijać, odzyskuje władzę nad swoim ciałem i znów mogę stać na własnych siłach choć ciocia dla pewności cały czas mnie trzyma. Do moich uszu dociera płacz dziecka pomieszany z wrzaskiem bólu. Z każdym odgłosem dziewczynki zbiera mi się na łzy, które się gromadzą w kącikach oczu. Sama zaczynam być na granicy płaczu. Rozglądam się po ludziach szukam kogoś kto to przerwie choć oczywiste, że nikt tego nie zrobi prócz króla, ale na to nie ma co liczyć. Patrzę na Elizabeth, ale ta ma spuszczony wzrok i na próżno doszukiwać się oznaki, by zaprotestowała lub próbowała przekonać do zaprzestania czynu. Gdy zapada ostateczny cios doskonale wiem co się wydarzyło.

Ludzie zaczynają się rozchodzić, wracają do swoich obowiązków też powinnam, a mimo to po prostu stoję i wpatruję się w martwe ciało. Mam wielką ochotę krzyczeć, ale mój głos został uwięziony w gardle i nie jestem wstanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Dlaczego? Przecież to było jeszcze dziecko, które nie zasłużyło sobie na taki los nikt kogo do tej pory tak potraktowano nie zasłużył na to. Nic tu po mnie, więc nie ma sensu tu stać już i tak nie mogę nic zrobić. Lepiej będzie jak wrócę do swojej komnaty.

Wchodzę do pokoju i zamykam drzwi na klucz by nikt nie wszedł. Narazie nie mam ochoty się z nikim widzieć. Opieram się plecami o drzwi i dopiero teraz gdy jestem sama w czterech ścianach zauważam, że mam zaciśnięte dłonie w pięści zaś paznokcie wbijam w skórę. Trochę dziwne, bo nie czuje bólu. Próbuje się uspokoić, ale to na nic wewnątrz mnie szaleje istna burza, którą ciężko mi kontrolować. Nienawidzę tego miejsca, nienawidzę ludzi, którzy zachowują się jak potwory, nienawidzę czuć tej bezradności, nienawidzę tego życia gdzie muszę się kłaniać potworom i udawać, że jest w porządku. Nienawidzę tego systemu gdzie Władza jest w rękach przywódcy i parti rządzącej, która polega na terrorze i zastraszaniu. Wszystko kontrolują, a każdy sprzeciw zostaje brutalnie stłumiony. Łza spływa mi po policzku, a potem kolejne. To jest impuls kiedy chwytam za wazon na stole i rzucam nim o ścianę gdzie się rozbija na wiele kawałków. Robię to samo z innymi rzeczami, które mam pod ręką i nimi rzucam. Niepokoje tym ciocie, bo w gmieniu oka zjawia się pod moimi drzwiami i usiłuje wejść, ale bezskutecznie, ponieważ drzwi są zamknięte na klucz.

— Noemi, skarbie, otwórz drzwi.

— Nie, chcę być teraz sama proszę zostaw mnie — odpowiadam podchodząc bliżej drzwi. Ciocia odpuszcza i odchodzi, a ja powracam do swojej czynności rzucania rzeczami.

Nawet nie znałam imienia tej biednej dziewczynki. Nie powinnam stać i się tylko przyglądać powinnam coś zrobić. No właśnie powinnam, więc czemu tylko stałam i się przyglądałam? Dlaczego nic nie zrobiłam? Dlaczego strach przeją nade mną taką kontrolę? Czy powinnam głośno za protestować? Raczej wątpię skończyłabym tak samo jak tamten mężczyzna gdy zaprotestował. Zresztą pewnie nikt by mnie nie słuchał i obu w tych przypadkach nie uratowałabym tego dziecka.

W końcu opadam z sił i osuwam się na ziemię. Ocieram łzy rękawem sukni i tkwię w tej pozycji przez dłuższy czas do czasu aż nie stanę by podejść do toaletki gdzie jest lustro. Spoglądam w odbicie lustrzane i dostrzegam coś czego od dawna nie widziałam co od wielu lat tłumiłam starając się też tego nie czuć. To złość, która pali moje ciało jak ogień, gniew, który ukryłam przed światem nareszcie nagromadził się, że teraz nie potrafię nad nim zapanować oraz nienawiść do ludzi wykorzystują władzę do krzywdzenia innych. Mam dość bycia ich pionkiem grać tak jak mi karzą. Grać narzuconą rolę kogoś kim nie jestem. Siedzieć cicho gdy dzieje się krzywda. Nie mogę dłużej bezczynnie stać. Już nie. Obracam się plecami do lustra chcąc zobaczyć w jakim stanie jest mój pokój. Wow dosłownie jakby przeszedł tędy huragan, a potem jeszcze przebiegło stado koni jednak było ze mną gorzej niż myślałam. To sobie narobiłam będę teraz miała sporo do sprzątania. Zaczynam sprzątać, ale nagle przerywa mi pukanie do drzwi.

— Noemi? To ja William możemy porozmawiać? — choć przez chwilę się waham podchodzę do drzwi i przekręcam klucz by je otworzyć. Wpuszczam chłopaka do środka i zamykam za nim drzwi. - Co tu się stało? Huragan przeszedł przez twój pokój?

— Tak jakby — mówię mu, a on rozbawiony kręci głową po chwili jednak się uspokaja.

— A jak się czujesz po tym co dzisiaj się stało? — pyta.

— Już jest lepiej. Dziękuję za troskę - odpowiadam. Tak naprawdę nie jest dobrze, ale nie wiem jak mu to powiedzieć. I wcale nie muszę. Bez słowa podchodzi do mnie i przytula głaszcząc mnie po włosach. Nie wiem jak długo tak tkwimy minutę? Może pięć minut? Ale przez ten czas mam chociaż iluzje ochrony przed światem jaki nas otacza. Nie możemy jednak w tej pozycji zostać na zawsze.

— Lepiej? — pyta, a ja mu przytakuje skinieniem głowy i się w końcu odsuwam. — No a teraz chodź pomogę ci posprzątać po tym ''huraganie''.

Choć nie chce by mi pomagał William upiera się i jestem zmuszona dać za wygraną.







Nadzieja na lepsze jutro Where stories live. Discover now