《16》

0 0 0
                                    

Kiedy otwieram oczy jest już po piątej szesnaście. Leżę na kanapie na której siedziałam wczoraj z ciocią. Najwidoczniej musiałam na niej spać, ponieważ jestem okryta kocem pewnie ciocia mnie przykryła kiedy wychodziła. Wychodzi na to, że znowu przespałam noc w dziennych ubraniach, ale przynajmniej nie miałam koszmarów ani nie śniły się mi te dziwne i niezrozumiałe sny. Choć nie ten dzisiejszy z drzewem morwowym też był dziwny. Po prostu od wielu lat z mojego poprzedniego życia z dawnego domu śniła mi się tylko śmierć rodziców choć biorąc co mi się od miesiący śni to chyba już nic nie powinno mnie zdziwić. Wstaję i wykonuję swoją rutynę tak jak co rano. Kiedy siadam przed toaletką by uczesać włosy spoglądam w lustro gdzie widzę swoje odbicie. Spoglądam na nie i próbuję znaleźć czy jakakolwiek cząstka dziewczyny jakiej byłam przed laty jeszcze gdzieś we mnie jest. Widzę swoje brązowe oczy i włosy, które odziedziczyłam po ojcu, ale rysy twarzy raczej bardziej przypominają mojej matki. Nigdy nie zwracałam na to szczególnej uwagi aż do teraz no i gdy byłam dzieckiem ciężko było doszukiwać się podobieństw do moich rodziców, bo moje rysy były nijakie zbyt dziecięce takie nie podobne. Ale teraz widzę wyraźnie jak bardzo jestem podobna do mamy i taty. Zdarza się, że przez te lata, które spędziłam tutaj w pałacu tak się przyzwyczaiłam do tego życia i  czasem zapominam mojego dawnego życia. Nie przeczę czasem chcę o nim zapomnieć i kto wie? Może gdyby nie moje częste koszmary, które nawiedzają mnie przypominając o śmierci rodziców naprawdę bym zapomniała, a jeśli bym pamiętała poprzednie życie byłoby dla mnie jakimś snem? Wszystko możliwe. Przypominam sobie dzisiejszy sen i dziewczynkę, którą niegdyś byłam. To śmieszne jak pałac na mnie wpłyną, że się zmieniłam tak bardzo. Muszę przyznać czasem się przesto nie poznaję, a gdy patrzę w lustro mam wrażenie, że widzę obcą mi osobę. Dziewczyna kiedyś, a teraz wydają się być dwiema różnymi osobami tak niepodobnymi do siebie. Tamta przed zamieszkaniem w zamku była krnąbrna, uparta, nieposłuszna i nie lubiła przestrzegać zasad zbyt przestarzałych, które napisane zostały wieki temu. Ludzie potrafili mówić, że to nie jest dobre jak to oni potrafili mawiać ''Krnąbrność jest cechą dla chłopców, która nie pasuje dla dziewczynek. Powinna być wychowana na damę jak przysługuje to dziewczętom." Nie bardzo rozumiałam kiedyś co jest w tym złego. Na całe moje szczęście mama z tatą nie przejmowali się co mówili ludzie i na siłę nie próbowali robić ze mnie damy. Inaczej jest niestety trochę w pałacu tutaj zasady są bardziej przestrzegane i opinia ludzi jest dużo ważniejsza. Jeśli nie przestrzegasz zasad nie jesteś tym kim od ciebie się żąda zostajesz potępiony i wykluczony. Z początku nie potrafiłam tego zrozumieć i się dostosować przez co spotykałam się z wyśmiewaniem i dokuczaniem ze strony dzieciaków dworzan. Pamiętam jak pewnego dnia z Williamem podczas spinania się na drzewa w królewskich ogrodach spadłam na ziemię. Dzieci szlachciców przez bardzo długi czas nie pozwalały mi zapomnieć o moim upadku. To był ostatni raz kiedy weszłam na drzewo więcej już nie próbowałam. Ten jeden ostatni raz pozwolił mi zrozumieć, że nie ma sensu mój upór nic tym nie wywalczę, więc zaczęłam się zachowywać tak jak ode mnie oczekiwano, stałam się potulną i posłuszną dziewczynką, zachowywać bardziej jak dama tak jak uczyła mnie tego ciocia. Nauczyłam się trzymać na uboczu i być niezauwalna nawet wtedy kiedy zostałam dwórką księżniczki Elizabeth prawie nikt mnie nie zauważał. Nie żebym na to narzekała nawet to polubiłam, ale czasem patrzę na drzewa z utęsknieniem by się na nie spiąć nawet gdy zaczęłam czasem wymykać się do lasu nie próbowałam się spinać. Wydaje mi się, że nie ma śladu po dawnej dziewczynie, ale nie chęć do wielu tutaj ludzi i gniew palący moje ciało jak ogień nadal mnie nie ustępują. Mam wrażenie, że tylko wzrastają na sile. Ale co ja mogę zrobić? Mogę czuć złość, nienawidzić do tego porządku, ale to bez celowe nikt nigdy mnie nie słucha i nie będzie. Buntując się robię sobie tylko problemy o wiele łatwiej jest być kimś kim chcą żebym była, a jednak czasem chcę przerwać tę grę gdzie jestem czyimś pionkiem, ale strach za bardzo mnie paraliżuje.

Splatam włosy w warkocz na bok i chcę wyjść już do ogrodu kiedy przychodzi strażnik już sam jego widok mi wystarcza by wiedzieć o co chodzi. Znowu muszę wybrać się na jakieś pola uprawne by zapobiec jakieś plagi. Choć nie chętnie podążam za strażnikiem do stajni po konia na którym dotrę na miejsce. Męczy mnie już to, że muszę być na każde zawołanie i każdą zachciankę ludzi, a przy tym mnie nie szanują jakbym była tylko po to by im służyć. Co innego gdy używam magii z własnej woli, a kiedy jestem do tego zmuszana.

Kiedy docieram na miejsce jestem przerażona widokiem pól uprawnych. Są całe czarne jak popiół nawet wyglądają jakby z popiołu były.

— Nie rób tego tym razem — mówi do mnie Carmen klacz, której siedzę na grzbiecie.

— Co masz na myśli? — szepczę nie chcąc by ktoś nas usłyszał. Znaczy Carmen i tak nie zrozumieją, ale kiedy usłyszą, że ja rozmawiam z koniem mogą zacząć coś podejrzewać. Niestety nie jest mi dane dostać odpowiedź, ponieważ jeden z strażników mnie ponagla mówiąc bym się pospieszyła, bo nie mamy całego dnia. Kiedy jednak zbliżam się do pola klacz niespodziewanie zagradza mi drogę przez co  upadam na ziemię. Strażnicy próbują do niej podejść i okiełznać jednak za bardzo wierzga przednimi nogami.

— Dziewczyno uspokój tego konia albo oboje tego pożałujecie! — w głosie jednego z strażników wyraźnie słyszę groźbę.

— Carmen — wołam klacz po imieniu jednak nie reaguje powtarzam jej imię jeszcze raz, ale tym razem ostrzej — Carmen! Spokój!

Koń choć niechętnie, ale mnie słucha wiem, że chce coś mi powiedzieć, ale karcę ją spojrzeniem i milknie. Zwierze kiedy już jest w miarę spokojne jest trzymane przez dwóch strażników zaś ja podchodzę do upraw. Ludzie stoją ode mnie na bezpieczną odległość i straż również jednak są w gotowości gdybym coś kombinowała choć nie wiem co bym miałabym. Odczuwam dziwny niepokój z tym polem jest coś nie tak, niemalże czuję w swojej krwi, że jest one przesiąknięte magią bardzo potężną. Próbuję użyć magii ziemi by odpędzić plagę, ale to nic z tego. Na niebie pojawiają się ciemne chmury jakby zbliżało się na deszcz zaczyna wiać silny wiatr. Czuję się osłabiona jakby część tej plagi przeszło na mnie. Padam na kolana, bo nogi mam jak z waty przez co nie potrafię na nich ustać. Przypominam sobie nagle jeden z moich snów, który miałam parę dni temu. Stałam przed polem uprawnym tak jak przed chwilą zanim padłam na kolona. Pole było pokryte czymś czarnym tak samo jak te przez co wyglądało jak z popiołu. Pojawiły się ciemne chmury i zaczął wiać silny wiatr. Wcześniej tego nie rozumiałam, ale teraz do mnie dotarło to miało być ostrzeżenie przed czymś groźnym co właśnie się rozpoczęła i to dopiero początek będzie tylko gorzej. Jakiś strażnik do mnie podchodzi i zmusza do wstania z ziemi. A potem wszystko się dzieje tak jakby beze mnie. Swoimi myślami jestem gdzie indziej nawet nie mam pojęcia jak i kiedy znalazłam się spowrotem w pałacu. Nie bardzo wiem co to ma znaczyć, ale muszę się dowiedzieć. Co do tej plagi mam złe przeczucia.

Nadzieja na lepsze jutro Where stories live. Discover now