《14》

3 0 0
                                    

Już następnego dnia zostaję zaproszona przez hrabine na herbatę do jej apartamentów. Ciekawe o co może jej chodzić. Może znowu chce mnie ostrzec bym nie zapominałam się gdzie jest moje miejsce? Możliwe a przynajmniej nie zdziwiłabym się gdyby tak było. Gdy jestem już pod dźwiami pukam, a następnie zostaję puszczona. Będąc przed hrabiną Dianą wykonuję dworskie dygnięcie. Co się jej podoba i pochlebia jednocześnie. Mówi żebym usiadła przy stole i na piła się z nią herbaty. Wykonuję jej polecenie. Jestem zaskoczona, bo jesteśmy tylko we dwie.

— Ktoś jeszcze będzie? — pytam, ponieważ naprawdę mnie to ciekawi.

— Nie, tym razem jesteśmy tylko we dwie. Jak nie patrząc będziemy nie długo rodziną dobrze by było zatrzeć za sobą wszelkie nieporozumienia i porozmawiać o waszej przyszłości z Dylanem — mówi z delikatnym uśmiechem na ustach i nalewa nam obu herbatę do filiżanek.

— Racja, a skoro mowa o nieporozumieniach chciałabym przeprosić i prosić o wybaczenie... — kiedy mówię patrzę na swoje dłonie, które trzymam na kolanach.

— Nie mówmy już o tym i zapomijmy, że takie coś miało miejsce — oddzywa się przerywając mi.

— Oczywiście — przytakuję i chwytam za filiżankę herbaty.

— Dobrze, że się zgadzamy lepiej porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym waszej przyszłości z Dylanem — Co jest? Co w nią wstąpiło? Diabeł w nią wstąpił czy jak, bo napewno nie mógł być to anioł. Czemu rozmawia ze mną jakbyśmy były jakimiś dobrymi starymi przyjaciółkami, którymi nigdy nie byłyśmy i nie będziemy już prędzej piorun mnie strzeli niż do tego dojdzie. Przecież jeszcze zaledwie trzy tygodnie temu na turnieju groziła mi, że zniszczy mi życie, a później to przez nią zostałam wychłostana. — Powiedz mi kochana myślałaś już o dacie ślubu? O dekoracjach? Daniach i oczywiście sukni? - Słysząc to zatrzymuję filiżankę w połowie drogi do ust. Ta kobieta chyba nie za dobrze się czuje przecież ja zaledwie parę godzin temu dopiero się zaręczyłam z jej synem, którego ani trochę nie lubię. Ona na poważnie myśli, że przez ten czas miałam kiedy pomyśleć o ślubie? Nie, nie miałam i w dodatku jest to ostatnia rzecz o której mam ochotę myśleć. Choć prędzej czy później będę się tym musia tym zająć.

— Cóż te wszystkie wczorajsze wydarzenia sprawiły, że nie zastanawiałam się nad tym chyba troszeczkę mnie to przetłoczyło
— odpowiadam powoli i ostrożnie dobieram słowa nie chcąc wypowiedzieć czegoś nie taktownego żeby hrabiny nie urazić. Jak nie patrząc jest to matka mojego nieszczęsnego i przeklętego narzeczonego aż mam cierki na ciele gdy myślę w ten sposób.

— Och moje ty biedactwo — zaciskam dłonie trochę mocniej na filiżance starając się nie pokazać złości na twarzy. Mam nadzieje, że nie widzi jak mocno zaczęłam trzymać porcelanę, a jeśli nawet to żeby uznała to za gest zdenerwowania. A jak już mowa o jakiś nieszczęściu to największe z nich jest takie, że muszę poślubić Dylana wbrew swojej woli. — Dobrze, że nie musisz się z tym borykać sama i mogę ci w tym pomóc — Ona ma mi pomóc? Normalnie koniec świata. — akurat z organizacją takich spraw nie mam kłopotu, więc ze wszystkim możesz przyjść do mnie po radę lub poprosić o pomoc.

— To bardzo miło z pani strony, lecz nie sądzę bym śmiała o to prosić i nie chcę też sprawiać kłopotu — mówię i upijam łyk gorącego naparu. Widać, że moja odpowiedź bardzo jej się podoba.

— Ależ to żaden kłopot moja droga to sama przyjemność. Sprawę z pomiarami sukni i jej szkicem możemy załatwić już dzisiaj. Późnym popołudniem przybędzie moja znajoma krawdzona mistrzyni krawiectwa, więc to będziemy miały z głowy. Co do daty ślubu...co powiesz za trzy tygodnie na trzydziestego pierwszego lipca?

Mało co się nie krztusze herbatą na te słowa. Przez co troszeczkę odpowiadam za szybko nie przemyślając tego najpierw.

— A nie jest to za wcześnie? — łapię się na swoich słowach i gryzę się w język chcąc jak najszybciej z tego wybrnąć — To znaczy... chodzi mi tylko o to, że...nie jest to trochę za mało czasu by wszystko przygotować? — pytam. Jeśli się da chcę przesunąć datę ślubu najdalej jak to tylko możliwe.

— Nie, oczywiście, że nie więc nie musisz się tym przejmować. Od czegoś jest przecież służba — odpowiada wesoło.

Bardziej mnie martwi, że to tak szybko, chciałam mieć więcej czasu nim wypowiem słowa przysięgi móc się z tym oswoić i pogodzić jednak z wiadomych przyczyn nie mogę tego powiedzieć napewno nie jej. Jeszcze przez dobrą godzinę siedzę u hrabiny, która już zdążyła stworzyć cały plan co trzeba po kolei zrobić, przygotować, kogo zaprosić. Nie bardzo się w tym wszystkim orientuję, ale chyba wystarcza jej kiedy tylko przytakuję. Kiedy wreszcie mogę wyjść czuję trochę ulgę, że narazie nie będę musiała wysłuchiwać hrabiny.

◆◇◆◇◆◇

Siedzę w swojej komnacie na parapecie, który jest obszyty poduszką. Siedzę pochylona nad swoim szkicownikiem i węglem w ręku, którym rysuję. Ostatnio mam tak wiele dziwacznych snów, że zaczynają mi się plątać, więc postanowiłam je rysować może wtedy będzie mi łatwiej je zrozumieć lub dostrzegę coś czego wcześniej nie dostrzegałam. Na przykład jeden z takich snów jest jaskinia, w której znajduje się łuk i kołczan wypełniony po brzegi strzałami. Zegar niespodziewanie wybija godzinę szesnastą czyli znowu odpłynęłam w swoich myślach tracąc poczucie czasu. Powinnam zacząć się zbierać, bo wpół do siedemnastej powinna być ta krawcowa, a raczej nie będzie dobrze jak się spóźnię. Choć strasznie nie chce mi się iść po te pomiary i znów słuchać o tym weselu zmuszam się do wyjścia z pokoju. Chowam szkicownik pod poduszki i kolejny raz dzisiejszego dnia zmierzam w kierunku apartamentów hrabiny.

Pukając na wstępie wchodzę do środka. W pokoju jest hrabina i ciocia. Jakoś tak jest, że na jej widok spuszczam wzrok. Jakoś odkąd wyszło na jaw moje czary nie potrafię spojrzeć jej w oczy. Nie wiem dlaczego tak jest. Zaraz po mnie przychodzi krawcowa i bierze się do roboty. Stoję nie ruchomo kiedy krawcowa bierze ode mnie pomiary, zapisuje coś w swoim notesie i potem zaczyna pokazuje kilka szkiców sukienek, które ze sobą przyniosła abym zdecywała, którą mi uszyła na zamówienie. Sukienki nie są brzydkie są całkiem ładne, ale to nie są moje klimaty. Choć jest taka jedna co trochę na dłużej przyciąga mój wzrok. Jest to biała suknia z rozkloszowaną spódnicą z tiulem, która jest ozdobiona fioletowymi kwiatami. Rękawy są za łokcie i pół przezroczyste również wyszywane fioletowymi kwiata zaś cała klatka piersiowa wraz z tułowiem jest zasłonięta tymi fioletowymi kwiatami. Aż przychodzi mi na myśl spomnienie mojej mamy w sukni ślubnej. Niegdyś na półce nad kominkiem stała ramka z pewnym szkicem przestawiającym moich rodziców w ubraniach ślubnych. Mama miała trochę podobną suknię ślubną, którą mam przed sobą z różnicą taką, że spódnica nie była tak mocno rozkloszowana była raczej bardziej przyległa i prosta zaś rękawy miała do nadgarstków jednak nie były one pół przezroczyste tylko całe białe. Pamiętam jak mama miała swoje ciemne blond włosy spięte w dolnego koka, a do niego przyczepiony biały welon do końca pleców na głowie miała też wianek z kwiatów frezji jej ulubionych zresztą kwiatów. Może to dlatego właśnie ta suknia skupiła mój wzrok na sobie być może dlatego tak mi się spodoba? Nie wykluczone. Raptownie sobie uświadamiam, że siedzę wpatrzona w tą suknie już o dłuższego. Osoby, które mi towarzyszą zauważają to, więc wybór staje się jasny, że wybór na suknię ślubną padł akurat na nią. Jeszcze przez jakiś czas po wyjściu mistrzyni krawiectwa siedzimy w trójkę tocząc rozmowę choć bardziej rozmawiają hrabina z ciocią, a ja tylko siedzę i im się przysłuchuje czasem powiem słowo albo dwa gdy tego ode mnie wymagają, ale nic poza tym prawie w ogóle nie biorę udziału w rozmowie.

Nadzieja na lepsze jutro Where stories live. Discover now