Rozdział II

637 32 15
                                    


Mijając kolejne drzewa, zerknęłam na ławkę nieopodal mnie, jednak nie byłam w stanie wytrzymać ani dwóch sekund. Odwróciłam wzrok natychmiastowo. Czułam, jak oczy zaszły mi łzami. Lekko przygryzając wargę, przyśpieszyłam, chcąc być jak najdalej od tego miejsca. Wyryte imiona w drewnie przywoływały zbyt dużo wspomnień z dawnych dni, kiedy czułam się jak duch, cień bez zbędnego znaczenia swojej egzystencji. Przypominało mi to jeszcze poprzednie wakacje, gdy biegałam tutaj z nią. Wciąż widziałam przed sobą, jak się odwraca i woła bym się pośpieszyła. Jej uśmiech, lekko migdałowe oczy wpadające w błękitną barwę czy długie blond włosy spięte w niesforny kok wciąż mnie prześladowały.

Nie wiedziałam, czemu wciąż wybieram bieganie tą ścieżką. Była moją ulubioną, ale zawsze podczas biegu kończyłam ze łzami w oczach. Tak chyba chciałam ukarać siebie za to, co się stało rok temu. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała przez to przechodzić, że ją stracę. Wydawało mi się, że to niemożliwe by zniknęła z mojego życia. Nawet jeśli z tyłu głowy, gdzieś w głębi serca było to moje pragnienie, to nigdy nie powiedziałam tego na głos — W końcu słowa mają wielką moc.

– Clarrie... – szepnęłam ledwo słyszalnie. – Już więcej cię nie zobaczę...

W zamyśleniu przebiegłam następne dwa kilometry, chcąc spełnić postanowienie o dłuższych treningach. Słysząc w słuchawkach alarm mówiący, że to koniec na dzisiaj przystanęłam na polance nieopodal parku. Wokół mogłam wyczuć zapach igieł i lasu. Przypominało mi to o corocznym obozie kajakarskim. Nie mogłam się wprost doczekać, jednak wciąż musiałam poczekać dwa tygodnie na wyjazd. Miałam nadzieję, że chociaż tam oderwę się od rzeczywistości. Moim celem była zabawa i zapomnienie. Chciałam wreszcie wrócić do normalności, jakby nigdy nic się nie stało.

– Przykro mi Clarrie, ale życie musi toczyć się dalej... – pomyślałam, zerkając na chmury znikające w koronach drzew. – Nawet jeśli już cię nie ma przy mnie, to czas wciąż płynie, dlatego przestań mnie nawiedzać... Mam dość twojej twarzy pojawiającej się gdziekolwiek nie spojrzę, chcę się wreszcie uwolnić od ciebie...

Zamykając oczy, zarzuciłam nogę na pień drzewa, by się rozciągnąć. Skłony pomogły mi zrelaksować mięśnie, a po kilku ćwiczeniach zdecydowałam się chwilę odpocząć. Kładąc się na miękkiej trawie, wpatrzyłam się w niebo. Było błękitne niczym ocean, który znałam z cotygodniowych wyjść na plażę. Usłyszałam wokół ciche brzęczenie much i pasikoników, z których jeden nawet usadowił się na mojej łydce. Mogłabym tak leżeć godzinami, nie myśląc o niczym, skupiając się tylko na kolorze nieba i kształtach chmur. Szkoda, że życie nie było takie proste i nie pozwalało na tak długą przyjemność.

– Kayla? – usłyszałam cichy, zachrypnięty głos za sobą.

Gwałtownie usiadłam, odwracając się za siebie. Zobaczyłam niską dziewczynę z zielonymi oczami, której uśmiech od razu pojawił się na twarzy. Ubrana była w białawą, zwiewną sukienkę do kolan, która idealnie podkreślała rudość jej włosów.

– Ile to już minęło Suzy? – zapytałam, zmuszając się do uśmiechu.

– Ledwo cię poznałam, jednak te dwa lata robi swoje – zaśmiała się, ukazując biały uśmiech. – Zrzuciłaś parę kilo.

– Nie parę, a raczej połowę wagi – dodałam lekko urażona.

Suzy nie widziałam szmat czasu. Czułam, jakby minęło dziesięć lat od naszego ostatniego spotkania, a nie zaledwie dwa. Przed laty dość dobrze się dogadywałyśmy aż do czasu, gdy dowiedziałam się, że obgadywała mnie z innymi znajomymi. Zawsze przeszkadzała jej podobno moja waga i dopasowywanie się do otoczenia. W tamtym czasie nie miałam odwagi, by skonfrontować ją z tym. Nie poznałam jej punktu widzenia, lecz czułam, że to, co usłyszałam, musiało być prawdą. Od dawna wydawało mi się, że coś się psuło w naszej znajomości, a Suzy się ode mnie oddalała.

– Musiałaś wrócić na wakacje – zagaiłam temat, nie chcąc być nieuprzejma. – Jeszcze nie masz dość szkoły w Teksasie?

– Nie jest tak źle, jak początkowo myślałam, zawsze mogło trafić się gorzej. Nie sądzisz, że Alaska byłaby sto razy bardziej nie do wytrzymania? – zaśmiała się, przysiadając się do mnie.

– Brakuje mi tego miejsca, ale na szczęście mogę wpadać w wakacje. Tata też się z tego cieszy.

– Stęskniłaś się pewnie, w końcu cały rok szkolny spędziłaś u mamy.

– Tak i to bardzo, ale co mogę zrobić. Rozwód rodziców to nie moja decyzja. Nie chcę im dokładać problemów, więc się słucham.

– To musiało być naprawdę trudne dla ciebie. Trzymasz się jakoś?

– Muszę, zresztą minęły już dwa lata. Teraz jest już wszystko w porządku, najgorsze były pierwsze dni – wyjaśniła wpatrzona przed siebie, wydając się nieobecna wzrokiem.

– Słyszałam, co się stało. To raczej ja powinnam zapytać, czy wszystko w porządku. Musi ci być trudno z tym wszystkim. Cały świat musiał ci się zawalić – dodała po chwili.

– Zawalił, ale próbuję go odbudować, przynajmniej się staram, ale to naprawdę ciężkie.

– Śmierć siostry na pewno jest wielką tragedią – odparła, gładząc mnie po ramieniu.

Kiedy usłyszałam to słowo, którego nie cierpiałam, poczułam, jak ciarki przeszły po całym moim ciele. Za każdym razem, gdy rozmawiałam o Clarrie, to próbowałam omijać to określenie. Chyba bałam się, że gdy sama powiem, że umarła to wtedy całkiem poczuję się winna. Wolałam myśleć, że to tylko krótka rozłąka niż uświadomić się w tym, że to koniec naszej wspólnej drogi.

– Zawsze była dla ciebie wzorem, dlatego wiem, że musiało cię to bardzo zaboleć. Musisz jakoś dać radę i to przetrwać. Nawet jeśli minął rok, to wydaję mi się, że wciąż się zadręczasz – zaczęła swój wywód Suzy.

Doskonale pamiętałam ją, jako właśnie tę milutką dziewczynę, która chciała pomóc, więc po usłyszeniu plotek i nawet zobaczeniu paru dwuznacznych sytuacji wciąż nie chciałam niszczyć tego wyobrażenia o niej.

Bałam się powiedzieć cokolwiek więcej. Nigdy nie byłam wylewna i teraz też nie zamierzałam być. Szukałam już wokół siebie sposobności wykręcenia się z tej rozmowy. Wpadłam na pewien pomysł, mój wzrok spoczął na telefonie i udając, że dostałam wiadomość, przeprosiłam ją i wyjaśniłam, że muszę się zbierać. Od razu się pożegnałyśmy, idąc każda w swoją stronę. Trochę się bałam tego, że im dłużej z nią porozmawiam, tym więcej ze mnie wyciągnie, lub co gorsze mogłabym ją zaprosić na dzisiejszą imprezę urodzinową. Zawsze potrafiłam chlapnąć jakieś głupstwo.

Spokojnym truchtem wróciłam do domu, kończąc przygodę z dzisiejszym treningiem długim prysznicem. Od razu postawił mnie znowu na nogi. Ubrana w szlafrok z zawiniętymi włosami w ręcznik przeszłam przez korytarz, zaglądając przez uchylone drzwi do brata. Nagle przypomniałam sobie, że miałam się dzisiaj nim zająć. Nie było opcji, żebym wzięła go na impreza, a tym bardziej z niej zrezygnowała.

- Marc, jest sprawa – weszłam mu do pokoju na co od razu spiorunował mnie wzrokiem.

- Czego chcesz?

- Mam dzisiaj imprezę urodzinową, a miałam się tobą zająć. Dasz sobie sam radę? Z tego co widzę to i tak będziesz zajęty grą.

Spojrzał na mnie odchylając jedną słuchawkę z tym swoim manipulującym uśmieszkiem.

- Nic za darmo siostra, odpal mi jedną nową grę, a będę siedział cicho.

Wykrzywiłam się po czym po chwili przyniosłam mu parę banknotów na kupno nowej gry.

- Interesy z tobą to przyjemność – odparł przeliczając.

Westchnęłam, mając nadzieję, że z wiekiem przejdzie mu to zafascynowanie grami i skupi się bardziej na realnym świecie. Chociaż z tego co widać biznes miał już we krwi.


Ma ktoś może podobne rodzeństwo? 

Now or Never | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now