Rozdział XVIII

314 22 4
                                    


Kiedy zeszłam na śniadanie wciąż czułam jakby bomba wybuchła w mojej głowie. Rumieńce aż paliły mnie od środka. Wzrokiem uporczywie szukałam Jordana. Unikanie go byłoby najlepszym pomysłem, lecz z drugiej strony fakt, że byłam w jego domu zbytnio mi nie pomagał. Nie wiedziałam czy los sobie ze mnie kpi czy po prostu moje życie jest jakimś programem telewizyjnym pod tytułem największy absurd...

Siedziałam przy stole obok Jenn, która co jakiś czas zerkała na mnie. Irytowało mnie to niezmiernie, lecz byłam jej wdzięczna, że nie zaczyna tematu, który aż sunął się na język. Naprzeciwko mnie usiadł Jordan, który wydawał się funkcjonować jak zazwyczaj. Gdyby nie spojrzenia Jenn pomyślałabym, że nic się wcześniej nie stało. Jedyną nieświadomą tego zajścia w łazience była Bell, która w najlepsze rozmawiała sobie z Veronicą o konkursie cukierniczym, w którym miały wziąć udział, jako matka i córka.

– Kiki nalać ci soku? – zapytał Jordan ubrany w białą bluzę trzymając w dłoni dzbanek.

– Poproszę.

Uśmiechnął się podając mi napełnioną szklankę. Po czym spojrzał na mnie nie odwracając wzroku od moich oczu. Poczułam się dość niekomfortowo. Próbowałam uniknąć jego przeszywającego spojrzenia, lecz bezskutecznie, czułam go na całym ciele.

W końcu zerknęłam na niego. Spuścił wzrok co mnie dość zbiło z tropu. W tej samej chwili poczułam w kieszeni spodni wibracje. Wyjęłam niepostrzeżenie telefon pod stołem sprawdzając dostaną wiadomość.

– „Pogadamy po śniadaniu?"

– „Nie ma o czym, przepraszam za tamto. Zapomnijmy o tym" – Ukróciłam temat nie chcąc wnikać w szczegóły. Wolałam żebyśmy udawali, że nic się nie stało.

Spojrzał na mnie skrzywiony, po czym odpisał po raz ostatni odstawiając telefon.

– „Ani mi się śni, żeby zapomnieć o twoich słodkich ustach"

Wytrzeszczałam oczy widząc wiadomość, zerknęłam na niego, a on w odpowiedzi puścił mi oczko. Na szczęście naszą wymianę spojrzeń i min przerwał ojciec rodzeństwa.

– Jordan, kiedy przyjdą wyniki?

– W tym tygodniu z tego co wiem.

– Jakie wyniki? – dopytała Jenn zaciekawiona.

– Przejścia pierwszej tury rekrutacji do drużyny narodowej – wyjaśniła Veronica.

– Rany Jordan, gratulację! – powiedziałyśmy chórem z Jenn.

Chłopak podziękował, lecz od razu zmienił temat na Bell i jej konkurs cukierniczy. Najwyraźniej nie chciał, żeby mówiono o nim. Zazwyczaj nie lubił, jak już każdy gratulował mu sukcesów zanim rzeczywiście powiodły się w stu procentach. Trochę go rozumiałam. W podstawówce też przeżyłam rozczarowanie na konkursie lekkoatletycznym, gdy myślałam, że będę pierwsza, aż tu nagle skręciłam kostkę i zgarnęłam twarzą piach ze stadionu.

Po zjedzeniu śniadania Bell poszła umyć naczynia, a ja z Jenn postanowiłyśmy się pożegnać i wracać do siebie. Nie wiedziałam czy to już tradycja, że wracając od Alzarich w domu czekała na mnie awantura. Tym razem jednak nie byłam tym aż tak przejęta. Zrobiłam wszystko co mogłam by wytrzymać na tym cholernym obiedzie, a zachowanie Ethana było nie na miejscu nawet podczas jedzenia. Wciąż lekko nabuzowana na samą myślą o tym dupku wyszłam do ogrodu by pożegnać się z ostatnim domownikiem — Rufusem.

– Jak tam mały? – Podeszłam czochrając go po niczym lwiej grzywie w białym kolorze.

– Gorąco musi ci być w takim futrze, co nie?

Now or Never | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now