Rozdział III

614 25 8
                                    


Skierowałam się do swojego pokoju, który znajdował się naprzeciwko zamkniętych drzwi z namalowanymi kwiatami róży na futrynie. Pomimo że minął już rok, nie miałam odwagi tam wejść. Może kiedyś się przełamię, ale jak na razie cała drżałam na samą myśl otworzenia ich.

Czas mijał nieubłaganie, a moje przyszykowania do imprezy powoli się kończyły. Już miałam wybrane ubrania i kończyłam swój makijaż, zerkając co jakiś czas na zegarek. Tak jak oczekiwałam, w ciągu kilku minut usłyszałam klakson za oknem. Z lekkim uśmiechem rozpuściłam włosy i zabierając torebkę, zbiegłam po schodach, mówiąc bratu, że wychodzę. Na podjeździe pod blokiem stało już terenowe auto, w którym siedziała opalona dziewczyna z kręconymi włosami o brązowej barwie.

– Kayla ile mam na ciebie czekać! – krzyknęła, uchylając jedno z okien.

– Już jestem, wyluzuj trochę – Usiadłam z przodu.

Nagle usłyszałam przeraźliwy dźwięk trąbki zza pleców i ujrzałam spadające konfetti. Z zaskoczenia aż podskoczyłam, lekko uderzając się w głowę.

– Rany, Jenn, myślałam, że zawału dostanę – powiedziałam, zaglądając do tyłu.

Ujrzałam chudziutką brunetkę o porcelanowej cerze i włosach sięgającymi do pasa. Jej lekko podkreślone kości policzkowe powiększyły się z pojawieniem się uśmiechu na twarzy.

– Sto lat Kayla – zaśmiała się, przytulając mnie.

– Dziękuję, ale nie strasz mnie już tak więcej – odwzajemniłam uśmiech.

– Żeby było jasne, ty sprzątasz ten bajzel – wtrąciła się Bell, wskazując na Jenn, a potem na konfetti. – Cała nasza trójka wybuchła śmiechem.

Jadąc po gładkiej tafli jezdni, otworzyłam okno, wdychając trochę świeżego powietrza. Wiatr lekko rozwiewał moje włosy, sprawiając, że czułam się jeszcze bardziej orzeźwiona. Zerkałam na mijane budynki, a potem na pojawiające się, co jakiś czas drzewa na horyzoncie. Jednolity głos sunących opon uspokajał mnie do tego stopnia, że zamknęłam oczy, by się odprężyć. Jechałyśmy w stronę Wrzosowego Jeziora, które jak sama nazwa wskazuje, skradło serce mieszkańców okolic przez wrzosy odbijające się w tafli wody tworzącej fioletową poświatę. Niestety był dopiero lipiec, więc wrzosów i tak nie zobaczymy, jednak sama ciepła woda i okolica zachęcała do przyjazdu w to miejsce.

– Udało mi się wynająć ten domek co zawsze – przerwała ciszę Bell. – Rozesłałam na wszelki wypadek wszystkim adres, powinni przyjechać chwilę po nas.

– Czyli na serio szykuję się największa impreza tego lata – stwierdziła podekscytowana Jenn, która uwielbiała się bawić i tańczyć.

– Na pewno będzie niezapomniana, w końcu to twoje urodziny – wtrąciła Bell szturchając mnie w ramię.

– Kogo zaprosiłyście?

– Może z dziesięć, dwadzieścia osób. Tak na oko – odpowiedziała po zastanowieniu Jenn.

Z matmy nigdy nie była za dobra, tym bardziej w liczeniu czegokolwiek, więc na samo określenie „na oko" trochę się przeraziłam. Na ostatniej imprezie, kiedy powiedziała to samo, skończyło się na tym, że połowa szkoły siedziała w ogrodzie, bo w środku już nie było miejsca. Pomimo wielkiej szansy, że znowu tak będzie, w głębi duszy prosiłam, żebym tym razem się myliła.

Długa trasa wzdłuż wybrzeża, a potem przez las minęła mi szybciej, niż myślałam, nawet nie byłam pewna czy przypadkiem nie udało mi się zdrzemnąć. Kiedy się rzuciłam wzrokiem po okolicy, dostrzegłam, że dojechaliśmy na miejsce. Wysiadając z auta, ujrzałyśmy przed sobą dwupiętrowy, drewniany domek z wielkim tarasem ze schodkami do jeziora. Mieniło się ono w promieniach słonecznych, a tafla wody wyglądała tak nieziemsko, że jedyne, o czym marzyłam w tak upalny dzień to zanurzenie się w niej.

– Może jesteś solenizantką, ale same nie wniesiemy tego wszystkiego do środka – wyrwała mnie z zamyślenia Bell, wskazując na pełny bagażnik.

– Przepraszam, już pomagam – odparłam zakłopotana, podnosząc jeden z kartonów.

Po rozpakowaniu wszystkich rzeczy odnalazłyśmy wśród nich serpentyny i inne dekoracje. Jenn, jako ochotniczka zgodziła się nadmuchać balony, a Bell je rozwieszać. Mnie pozostały serpentyny, którymi od razu zaczęłam się bawić, rozrzucając po karniszach w salonie i balustradach schodów i tarasu. Skupiłyśmy się, by wystrój ograniczył się do złotego i białego koloru.

Zanim spostrzegłam, usłyszałam pierwsze dzwonienie do drzwi, a wyglądając przez okno, widziałam coraz to nowsze auto na podjeździe. Po godzinie nie byłam w stanie nawet zliczyć, ile osób wpuściłam do środka, więc Jenn zaproponowała, żeby już nie zamykać drzwi i zostawić je otwarte. W mgnieniu oka zaczęła grać muzyka, a sterta prezentów przy wejściu rosła.

– Chociaż to mam z tego – zaśmiałam się pod nosem.

Stojąc oparta o balustradę schodów, spoglądałam na tańczącą Bell i wygłupiającą się Jenn na środku parkietu. Popijając napój, zerkałam, jak wszyscy dobrze się bawią. Mój wzrok jednak po chwili przykuła osoba, która przyszła, jako jedna z ostatnich. Nie sądziłam, że się tutaj pojawi.

– Ethan... – pomyślałam, dławiąc się ponczem.

– Pij spokojniej Kiki – odezwał się Jordan, lekko klepiąc mnie po plecach.

Tak dobrze się wam zdaje. Nazwał mnie Kiki, to jego prywatna ksywka dla mnie, o którą się kłóciliśmy od trzech lat – Wciąż uważam, że brzmi jak imię dla kota.

– A już wiem, co ci siedzi w głowie – powiedział, skupiając wzrok na tym, co ja. – Zapomnij, nie masz szans.

– Bardzo śmieszne, nie o to chodzi – burknęłam, lekko uderzając go ramieniem.

– To o co?

– Nie sądziłam, że kiedykolwiek by przyszedł na moją imprezę urodzinową.

– Nie chcę cię smucić Kiki, ale to najgłośniejsza impreza tego lata, gdyby nie przyszedł, nie miałby życia po wakacjach. Plus zobacz – wyjaśnił, pokazując ruchem twarzy, bym spojrzała na Ethana. – przyszedł ze Scarlet.

Widząc długowłosą blondynkę o lekko kręconych włosach, ubraną w czarną sukienkę z dekoltem zmierzyłam ją wzrokiem.

– To jakaś nowa?

– Dla niego pewnie tak – zaśmiał się. – Mówię, zapomnij.

Już miałam nadzieję, że może dzisiaj skoro przyszedł, chciał ze mną porozmawiać, odbudować naszą znajomość lub przynajmniej powiedzieć mi „Wszystkiego najlepszego" tym urzekającym głosem, który zawsze pieścił moje uszy.

– Rozchmurz się już – poprosił kojącym tonem. – Zatańczysz? – zapytał, wystawiając w moją stronę swoją dłoń.

Kącik moich ust lekko się podniósł. Podałam mu dłoń, a on od razu zaciągnął mnie na parkiet do Bell i Jenn.

A jak Wy spędzacie urodziny? 

Dzikie domówki czy spokojne spotkanie ze znajomymi? 

Now or Never | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now