Rozdział XI

420 19 6
                                    


Z samego rana obudziły mnie świergoty ptaków za oknem. Oczywiście, nie mogły wybrać innego dnia, tylko akurat ten, gdy byłam tak wykończona, że aż sama obecność poduszki na prześcieradle mnie irytowała.

Przewracałam się w łóżku, myśląc o wczorajszej kartce od taty. Wciąż nie chciało mi się pomieścić to w głowie. Obiad był dla niego ważniejszy niż moje urodziny. Z drugiej strony przynajmniej przeprosił, a mama kupiła tort. Miałam po części mętlik w głowie. Pogubiłam się już w tym wszystkim. Z jednej strony chciałam wrzeszczeć, a z drugiej płakać. Wczoraj wszystko wydawało się takie proste, zanim wróciłam do domu. A teraz, zamiast być wściekłą na rodziców czułam się zagubiona i gdybałam, co by było, jakbym wróciła wcześniej. Do tego dzisiejszy obiad. Ominął mnie tort, jak i miły gest ze strony mamy, przez co czułam się winna.

– Chyba jednak na serio powinnam pójść – pomyślałam, przewracając się z jednego boku na drugi.

Westchnęłam, wstając z łóżka. Czułam, że i tak już nie zasnę. Chwyciłam za laptopa i siadając do biurka, otwarłam plik tekstowy, który otwierałam raz w tygodniu. Był to mój dziennik, w którym zapisywałam najważniejsze rzeczy z mojego życia.

Od kiedy pamiętam, uważałam się za nieśmiałą osobę, która nie potrafiła pokazywać swojej prawdziwej twarzy. Zmuszałam się do wielu rzeczy, grając lepszą wersję siebie, żeby zaimponować innym. Dziennik pomagał mi zapamiętać ważne dla mnie chwile, gdy byłam sobą. Pokazać, kim naprawdę jestem i nie bać się osądu ze strony innych.

Na samą myśl co przydarzyło mi się w tym tygodniu, westchnęłam głośno, osuwając się na fotelu. Ponowne spotkanie Ethana, czy też sam Jordan i jego zachowanie — Taniec przy jego olśniewającej klacie sprawiał, że gubiłam słowa, chcąc opisać to zdarzenie.

Po nowym wpisie w dzienniku, przez następnych parę godzin zajmowałam się projektem, który niedawno zaczęłam. Od dziecka uwielbiałam malować, a teraz będąc już starsza, zajęłam się zleceniami, dzięki którymi mogłam sobie zarobić trochę pieniędzy. Malowałam różne rzeczy. Zaczynając od tworzenia projektów tatuaży po zadania domowe na zajęcia plastyczne. Aktualnie szkicowałam wilka, używając ołówków i niebieskiego cienkopisu. Chciałam go dodać do swojej kolekcji rysunków na ścianie nad łóżkiem – W tym miejscu nie było można już nawet ujrzeć fioletowej farby, w którym kolorze był mój pokój. Przypominało to wszystko bardziej mural połączony z wielu rysunków i szkiców.

Jako trójka rodzeństwa podzieliliśmy się dość równo zainteresowaniami. Ja byłam artystką ze skrytą osobowością chcącą wreszcie pokazać skrzydła. Clarrie natomiast, kiedy śpiewała i tańczyła była niczym lilia w rozkwicie. A co do Marca to nie wiem, kto przegapił, żeby dać mu jakiś talent, ale jak dotąd jego największym osiągnięciem był maraton między swoim komputerem a łazienką na parterze, kiedy mama wyjechała i tata musiał nam gotować.

Nagle usłyszałam stukot do drzwi. Trochę zaskoczona, że w sobotę rano moja rodzina nie odsypia, odpowiedziałam „proszę" czekając, kogo to do mnie przyniosło. Po chwili ujrzałam blond kosmyki wystające z lekko rozwalonego już koka oraz zaspane oczy mamy, które natychmiastowo zmierzyły mnie wzrokiem.

– Kiedy wróciłaś? – zapytała wciąż chyba niedowierzająco, że stoję na wprost niej.

– Koło dwudziestej pierwszej. Nie chciałam cię budzić – wyjaśniłam, chcąc uniknąć tematu imprezy.

– A więc to ty zjadłaś tort... – westchnęła z grymasem na twarzy.

– Coś nie tak? Chyba i tak był dla mnie...

– Nawet jeśli to kultura tego wymaga, żeby chociaż się podzielić, a nie zjeść cały sama.

– Spałaś, tata pewnie też, a skrzat siedział u siebie.

Now or Never | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now