4. Cyrograf z diabłem

4.9K 210 95
                                    

Czy da się wszystko zaplanować? Moja podświadomość wiedziała, że odpowiedź brzmi "nie". Mimo to ciągle dążyłam do perfekcjonizmu. Chciałam być gotowa na każdą możliwą sytuację. Łatwiej wtedy pogodzić się z ewentualną porażką.

To też sobie wmawiałam. Nie było łatwiej. Każde niepowodzenie było jak ugodzenie ostrzem samej siebie, bo nie zawiodłam siebie, a innych. Nie potrafiłam spełniać stawianych mi oczekiwań. Dlatego zatarłam granicę swoich osiągnięć, ciągle chcąc więcej. Musiałam być lepsza.

Gdy dostałam się do drużyny cheerleaderek, byłam z siebie dumna. Szalenie dumna. Wtedy usłyszałam od mojej mamy, że nie jest wyczynem samo dostanie się do drużyny. Nie usłyszałam słowa gratulacji. Nie byłam próżna przez chęć cieszenia się z własnego sukcesu. Chciałam tylko, aby świętowała razem ze mną. Chciałam żeby była ze mnie dumna.

Teraz, nie miałam już planu. Wszystkie lata pracy zaprzepaszczone, a jedyną osobą, którą mogłam winić, byłam ja sama.

Wbijałam wzrok w biały sufit, gdy mijały kolejne minuty. Wsłuchiwałam się w dźwięk przeskakujących wskazówek zegara, zastanawiając się dlaczego na co dzień ich nie słyszę...

-Ty jeszcze w łóżku? Zaraz spóźnisz się do szkoły - uniosła się mama, otwierając drzwi sypialni na oścież. Jej głos ściągnął mnie na ziemię, przez co przeturlałam się na łóżku, by nogi same swobodnie opadły na posadzkę. W łazience załatwiłam wszystkie niezbędne potrzeby, po czym ubrałam na siebie biały top i szerokie jasne jeansy. Tylko na tyle było mnie dzisiaj stać. Pod warstwą makijażu starałam się przykryć swoją żałosną egzystencję. Spakowałam pracę domową i bluzę Aidena. Na dłoni miałam już tylko niewielkie zadrapanie i mały plaster zlewający się z kolorem mojej skóry. 

Na dole, przy wysokim kuchennym blacie siedziałam moja mama, w szlafroku z kawą w ręku przeglądała codzienną prasę. Był to bardzo rzadki widok, pomijając już fakt, że Melissa Thomson w ogóle była w domu. Wydawało mi się, że nawet listonosz przychodził do tego domu częściej, niż ona.

-Przywieźli twój samochód z warsztatu, a tam masz śniadanie do szkoły - rzuciła, wskazując na papierową torbę.

Wiedziałam, że dzisiaj już wróci mój samochód, ale śniadanie? Melissa nigdy nie robiła mi śniadań do szkoły, no chyba że... czegoś chciała.

-Dzięki - powiedziałam i schowałam papierową torbę do plecaka. Zaczęłam rozglądać się za kluczykami do auta. Odwróciłam się w stronę mamy, która obracała nimi na palcu. Wyciągnęłam rękę po klucze, lecz ta zdążyła je ode mnie odsunąć.

- Burmistrz Hartley organizuje przyjęcie w ten weekend, pamiętasz?

Wiedziałam. Melissa nie robi śniadań bez 'okazji'. Każdy jej miły i ludzki gest był zmotywowany przez sytuację poboczną.

Przyjęcia burmistrza Hartleya były zbiorowiskiem najważniejszych ludzi w San Diego. Biznesmeni, politycy, prawnicy, lekarze i tak dalej. Krótko mówiąc, spotkanie największych snobów tego miasta. Wydaje mi się, że data tego jakże wspaniałego balu nie jest przypadkowa. Tak na prawdę nawet mnie to nie dziwi, za miesiąc wybory na burmistrza, a on walczy o następną kadencję. W tym mieście ludzie zrobią wszystko, żeby się sobie przypodobać. Zresztą, kim ja jestem, żeby mu to wypominać. Sama robię dokładnie to samo.

- Mam nadzieję, że już wiesz, z kim pójdziesz - dokończyła, oddając mi kluczyki.

Wiedziałam, że kłótnia była bez sensu. Miałam włożyć sukienkę, ładnie się uśmiechać i opowiadać o wyborze studiów. Jednak problem pozostał, a mianowicie osoba towarzysząca. Wszystko ostatnio sprzymierza się przeciwko mnie.

Divine Destiny // ZAKOŃCZONE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz