Rozdział XIII

316 18 2
                                    


Za dziesięć minut miałam być w restauracji na uroczystym obiedzie, a wyglądałam jakbym przebiegła maraton. Psie futro na moim ubraniu, na pewno nie pomagało mojemu wizerunkowi.

Biegłam najszybciej, jak mogłam. Pomimo wykończenia starałam się jakoś utrzymać tempo. Na szczęście dom nie znajdował się daleko, więc już po paru minutach otworzyłam drzwi do mieszkania i rzucając plecakiem w kąt, wbiegłam pod prysznic.

Nie mogłam się nawet nacieszyć letnią wodą, którą uwielbiałam i przesiadywałam w niej zazwyczaj ponad godzinę. Pierwszy raz mój prysznic trwał niespełna pięć minut. Owinięta ręcznikiem przebiegłam po korytarzu do pokoju, próbując rozczesać włosy. Nie słyszałam stukotania w klawiaturę, co tylko jeszcze przyśpieszyło mój bieg. Skoro nawet skrzat już wyszedł, to naprawdę mama mnie udusi.

– A żeby to – syknęłam, szukając na szybko ubrań w szafie.

Nie wiedziałam, co wziąć. Postawiłam, więc na prostotę i czarną obcisłą sukienkę o prostym kroju i do tego dobrałam sobie niskie trampki w tym samym kolorze. Zawiązując sznurowadło, chwyciłam za mały plecak obok mnie. Przerzuciłam sobie rzeczy do niego, po czym wciąż w biegu chwyciłam za suszarkę. Ustawiłam ją na największą moc jednak i tak wydawało mi się, że ślimak szybciej przeszedłby maraton, niż moje włosy się wysuszą. Na szczęście sięgały one tylko do ramion, więc nie były takim utrapieniem jak te do pasa, które miałam jeszcze zeszłej zimy.

Po nieubłaganych dziesięciu minutach zrozumiałam, że i tak nie dosuszę ich do końca, a niestety pójście w połowie mokrych włosach odpadało. Rozglądnęłam się po pokoju, nie mogąc znaleźć żadnej z gumek.

– No jasne, zabawne – westchnęłam załamana tym wszystkim.

Nagle przypomniałam sobie, gdzie zazwyczaj wsadzałam gumki do włosów. Szybkim krokiem podeszłam do łóżka i odrzuciłam poduszkę na bok. Pod nią znajdowało się może pięć z nich.

– No wreszcie – podziękowałam w duszy mojemu nieznośnemu nawykowi, chcąc jak najszybciej spiąć kok.

Wybiegłam z domu, trzymając jedną ręką plecak zarzucony na prawe ramię. Zerknęłam na telefon, widząc, że jestem już spóźniona prawie pół godziny. Przeklinałam siebie w myślach, wiedząc, że może ten obiad w końcu ociepliłby nasze stosunki do siebie nawzajem, a ja akurat w takim dniu musiałam wymyślić spacer z psem. No brawo Kayla...

Dotarłam do Orchidei. Weszłam po schodach na piętro, gdzie jeden z kelnerów zaprowadzał gości do stolików. Rozejrzałam się, lecz nie mogłam zobaczyć rodziców ani Marca.

– Miała Pani rezerwację? – zapytał chłopak może parę lat starszy ode mnie.

– Tak. Na nazwisko Davis – oznajmiłam.

– Państwo Davis zajęli już stolik.

– Jestem spóźniona – wyjaśniłam, na co kelner zmierzył mnie wzrokiem.

– Proszę za mną – odpowiedział zimnym tonem.

Wolnym krokiem podreptałam za nim na prawie sam koniec lokalu. Za zakrętem ujrzałam duży kwadratowy stół ozdobiony różami na samym środku. Dojrzałam tatę i Marca siedzących po lewej stronie. Uśmiechnęłam się, przepraszając za spóźnienie.

– W porządku siadaj Kayla – powiedział tata, odsuwając mi krzesło obok niego.

– Miło, że do nas dołączyłaś – odezwał się inny męski głos, który zaskoczył mnie, bo nie zwróciłam wcześniej uwagi, kto siedzi na wprost mojej rodziny.

– Pan Miller... – szepnęłam zaskoczona, myśląc, że może pomyliłam stoliki.

Zauważyłam wtedy również i drugą osobę siedzącą obok niego — Ethana... Jego tutaj na pewno się nie spodziewałam. Wyglądał, jakby ktoś go przykuł do krzesła. Jego grobowa mina pomieszana z irytacją trochę mnie rozbawiła, lecz nie wiedziałam, czy przypadkiem nie mam takiej samej w tej chwili. Nie mogłam wpaść na nic, co mogłabym powiedzieć, ani jak zareagować, więc cicho zajęłam miejsce.

Now or Never | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now