Rozdział XXVI

306 18 7
                                    


Zeszłam na dół chcąc przygotować sobie coś do zjedzenia. Otworzywszy lodówkę, wykrzywiłam się. Była prawie pusta. Nie mając większego wyboru chwyciłam sałatę i parę warzyw. Po poszatkowaniu jej i dodaniu reszty składników zrobiłam sałatkę. Połowę z niej wsadziłam do lodówki na wieczór, a część nałożyłam sobie na talerz. Usiadłam przy stole w kuchni i wolnym tempem zajadałam się lunchem, co jakiś czas zerkając na telefon. Przeglądałam wiadomości i informacje o obozie sprawdzając czy aby na pewno wszystko mam. Wydawało mi się, że cały ten dzień się wydłużał. Z każdym zerknięciem na zegarek myślałam, że ktoś sobie ze mnie robi żarty trzymając te wskazówki w jednym miejscu.

– Kayla zbieraj się! – krzyknął Marc ze swojego pokoju.

Skończyłam jeść i po założeniu butów czekałam przed drzwiami na resztę. Nie mogłam się już doczekać rozgrywki w kręgle. Nie byłam wielkim mistrzem gry, lecz naprawdę je lubiłam. Czasami po zajęciach wychodziłyśmy tam wraz z Bell i Jenn. To była nasza czwartkowa tradycja, na którą musiałam się upierać przez długi czas. O mało nie zostałam wtedy przegłosowana przez Bell, która wolała wizytę u kosmetyczki.

– Rety, chociaż raz jesteś na czas Kayla. Nie poznaję cię – zażartował Marc.

– No wiesz w końcu ktoś musi pokazać ci jak się gra.

– Zobaczymy, kto będzie miał pierwszego strike'a!

– No proszę was. Wiadomo, że ja – wtrącił się tata wychodząc z salonu. – Wszyscy gotowi?

Kiwnęliśmy równocześnie z Marcem głowami. Wyszliśmy z mieszkania zbiegając do podziemnego parkingu. Na horyzoncie pojawił się już srebrny samochód taty. Wymieniliśmy się spojrzeniami z bratem, po czym najszybciej jak mogliśmy pobiegliśmy przed siebie.

– Ja siedzę z przodu! – krzyknął Marc chwytając za rączkę w drzwiczkach.

– Ta, jasne. To moje miejsce – zaprotestowałam trzymając drzwi by ich nie otworzył.

– Byłem pierwszy!

– A ja jestem starsza!

– I głupsza...

– Wypraszam sobie skrzacie. Jazda do tyłu!

– Dość tego. Obydwoje do tyłu! – krzyknął poirytowany tata słysząc jak już na siebie krzyczymy.

Ze skrzywionymi minami zajęliśmy miejsca. Nie patrzyliśmy nawet na siebie zezłoszczeni, że musiało nam się znowu oberwać za nic. Jechaliśmy tak przez następne kilkanaście minut. Westchnęłam czując tą gęstą atmosferę. Wyjrzałam przez otwarte okno przyglądając się mijanym budynkom. Oczywiście jak zawsze musiał być korek. Siedzieliśmy w nagrzanym aucie, w którym dodatkowo zepsuła się klimatyzacja. Chyba rzeczywiście przynosiłam pecha. Gdzie się nie pojawiłam coś się psuło...

Wreszcie po wystaniu się w długim korku dojechaliśmy pod jedną z galerii handlowych, gdzie obok znajdowała się kręgielnia. Po wyjściu z auta poczułam delikatny wiaterek, który rozwiał moje włosy, tak jak i luźną koszulę bez rękawów w granatowym kolorze. Tata wraz Marcem poszli przodem, a ja wolnym tempem szłam za nimi przyglądając się im. Dawno nigdzie razem we trójkę nie wychodziliśmy. Same podskoki Marca jak i uśmiech na twarzy pokazały, że był naprawdę szczęśliwy. Ku mojemu zdziwieniu nawet nie protestował i od razu zostawił swój komputer by wyjść z tatą.

– Poproszę jeden tor na trzy osoby – powiedział tata do pani za ladą.

– Tor numer dwa. Jakie rozmiary obuwia?

– Trzydzieści dziewięć – powiedziałam po czym zabrałam buty do pufy obok toru.

Po chwili dołączyła do mnie reszta, a brunetka trochę starsza ode mnie włączyła tor i wpisała nasze imiona.

Now or Never | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz