Rozdział XL

207 11 2
                                    


Obudziłam się już w swoim łóżku w San Diego. Nie sądziłam, że materac, na który narzekałam przez ostatnie trzy lata może być tak wygodny. W porównaniu z łóżkami na barce to jednak był prawdziwy luksus.

Przewróciłam się na bok i chwytając za telefon zobaczyłam, która godzina. Oczywiście od razu dojrzałam również wiadomość od Bell.

– „Zobaczymy się dzisiaj?" – przeczytałam zaspana opierając się o poduszkę.

– „Tak, ale po południu, muszę coś załatwić..."

Zaczęłam grzebać w kontaktach w komórce. Zjechałam palcem prawie na sam dół i po dostrzeżeniu imienia Liz szybko wcisnęłam zieloną słuchawkę. Słyszą po kolei dwa sygnały ze skulonymi nogami przykrytymi kołdrą nie mogłam się doczekać aż odbiorę mojego Szafira.

– „Jeszcze żyjesz" – odezwał się głos po drugiej stronie.

– „Zabawna jak zawsze Liz. Dzwonię w sprawie kociaka" – oznajmiłam nie mogą się doczekać, aż dotknę jego mięciutkiej sierści.

– „Dzisiaj mam wolne, podjadę z Mią do ciebie"

– „Dlaczego z nią?"

– „Już zapomniałaś? Miałaś się umówić na randkę z osobą, którą ci wskażę. Stwierdziłam, że Mia będzie idealna"

Poczułam jakbym właśnie została całkiem oszukana. Nie wiedziałam czy to ona sobie ze mnie robiła żarty czy po prostu źle usłyszałam reguły zakładu. Nie miałam jednak nic do gadania. Zgodziłam się już wcześniej, więc nie chciałam nagle się rozmyślać. Wyszłabym na tchórza i kłamcę, czego oczywiście nie chciałam.

– „Niech będzie, ale lepiej zobaczmy się w Balboa Park przy California Tower"

Odpisując rzuciłam telefonem w kąt łóżka, po czym od razu poszłam się przebrać w krótkie spodenki w ciemno zielonym kolorze. Podczas zakładania białej koszulki na ramiączkach uważałam na wciąż zabandażowaną dłoń. Zbiegłam po schodach na parter, gdzie zobaczyłam tatę siedzącego z plikiem papierów w kuchni.

– Wstałaś już? – zapytał zaskoczony.

– Tak, dzisiaj widzę się ze znajomymi.

– Znowu Bell? Dalej trzymasz się z tą gadułą? – Nie wiem jak to możliwe, ale chyba musiał podsłuchać nasze nocne plotki, gdzie zazwyczaj Bell tylko opowiadała, skoro tak stwierdził.

– Tak, ale też z dwiema znajomymi z obozu – naprostowałam wszystko chwytając za mleko i płatki.

– Mogę się dosiąść? – zapytałam rzucając okiem po jego papierach.

– Jasne – Szybko posprzątał blat bym mogła położyć miskę.

Ze zgrzytem krzesła zajęłam miejsce i nasypując czekoladowych płatków przyjrzałam się tacie, który z założonymi okularami na nosie głowił się nad nowym zleceniem.

– Lepiej już z dłonią? – odezwał się jakby znikąd.

– Tak, na początku bolało, ale już w porządku.

– Uważaj na siebie. Niezbyt miło było się dowiedzieć, że skończyłaś w szpitalu.

– Nawet się tym nie przejęliście. Myślałam, że chociaż mnie odwieziecie – burknęłam zjadając kolejną łyżkę.

– Przepraszam. Nie mogłem urwać się z pracy, zresztą Utah jest naprawdę daleko, a mama... – zaczął – sama wiesz...

– Ta, ma mnie w dupie – wtrąciłam się niezadowolona. – Przyzwyczaiłam się już do tego.

Now or Never | ZAKOŃCZONENơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ