Rozdział XLI

201 10 3
                                    


Mijały nas tłumy ludzi, łącznie rodziny z dziećmi, na których widok za każdym razem posmutniałam. Byłam ciekawa czy jeszcze kiedyś będę mieć taką rodzinę, czy już do końca życia będę musiała być skazana na to co mam teraz, a raczej to coś czego nie mam. Westchnęłam spuszczając wzrok na płytę.

– Wszystko w porządku?

– Tak... – wydusiłam z siebie. – To nic takiego.

– Jesteś pewna?

– To sprawy osobiste...

– Rozumiem, nie chciałam się mieszać, ale wyglądasz na przybitą.

– Może zamiast zasmucać cię moim humorem to może się lepiej poznamy. W sumie nigdy nie pytałam o to, co lubisz robić – Próbowałam zacząć jakąkolwiek rozmowę by oderwać się od myśli o rodzinie.

Najwyraźniej moje pytanie ją zaskoczyło. Odwróciła wzrok i zerkając przed siebie wyjaśniła, że uwielbia zwierzęta i w wolnym czasie pomaga w schronisku.

– Więc pewnie chciałabyś być weterynarzem? – zapytałam ciekawa czy kolejna moja znajoma zdecydowała się już, co chce robić w przyszłości.

– Sama nie wiem, kocham zwierzęta, ale to bardziej po prostu takie uczucie. Wolałabym zostać grafikiem komputerowym – odpowiedziała dość zaskakująco.

– Nie spodziewałam się tego szczerze mówiąc.

– Wiesz, wszystko w życiu się zmienia, swojej drogi człowiek nie musi od razu wybierać – zaśmiała się opowiadając jak ojciec goni ją od roku by zapisała się na warsztaty stolarskie by prowadzić jego biznes w przyszłości.

Myślałam, że padnę ze śmiechu po tym jak opowiedziała mi o swoich rodzicach, którzy oczekiwali od niej by przejęła rodzinny biznes.

– Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że podczas polerowania drewna potrafiłam sobie przeciąć nogę.

– Nogę? – dopytałam myśląc, że źle zrozumiałam. – Może bardziej rękę?

– Nie. Nogę. Jak widzisz jestem dość nieostrożna by pracować w tym fachu.

Przyznałam jej rację. Po poznaniu jej przez niecały tydzień na obozie nigdy nie powiedziałabym by była ostrożną osobą, bardziej określiłabym ją, jako roztrzepaną bez większego samozaparcia by postawić na swoim.

Dotarłyśmy na miejsce. Krajobraz wokół całkowicie się zmienił. Wydawałoby się, że znajdujemy się na pustyni z powodu tych z powymyślanych kaktusów dookoła. Po wejściu na piach poczułam, że wzięcie sandałów nie było zbyt dobrym posunięciem. Czułam cały piasek pod stopami. Najchętniej zdjęłabym je i chodziła na boso, lecz byłabym zbyt zakłopotana pośród ludzi, którzy co jakiś czas przechodzili.

Udałyśmy się na wzniesienie mijając parę ogromnych kamieni, na których Mia przysiadła robiąc sobie przerwę. Kiedy wspięłyśmy się wyżej zobaczyłam panoramę lasów i pasów zżółkniętej trawy na polach obok. Wbrew pozorom był to naprawdę piękny widok. Gdybym miała tyle czasu to usiadłabym tam na jednym z kamyków i spędziła wieczór.

Pamiętam jak dziś, kiedy z całą paczką znajomych zrobiliśmy sobie w pobliskim lesie piknik pod gwiazdami. Będąc zawiniętymi w koce oglądaliśmy spadające gwiazdy, które tamtej nocy rozbudziły moją miłość do astronomii. Jordan wtedy po raz pierwszy mnie przytulił oddając swoją koszulę, gdy było mi zimno. Po przywołaniu tych wspomnień byłam ciekawa czy to może wtedy już czuł coś do mnie. Analizując teraz jego zachowanie mogłabym stwierdzić, że tak, lecz było to tak dawno, iż to mało możliwe.

Now or Never | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now