Rozdział XLVI- FINAŁ

373 10 10
                                    


Odebrałam od brata kojec z kotem, a Jordan spakował walizkę do bagażnika. Miał rację. Nie potrafiłabym wrócić teraz do domu po tym wszystkim. Zamieszkanie przez jakiś czas w ich domu było dobrym rozwiązaniem. Musiałam zapomnieć. Teraz bałabym się, że z każdego kąta w domu mogłabym zostać dźgnięta nożem.

– Uważaj na siebie Kayla, dzwoń codziennie – poprosił tata gładząc mnie po zdrowym ramieniu.

Uśmiechnęłam się do niego, lecz na sam jego widok myślałam o mamie, której obłęd całkiem ją przerósł. Bałam się jej. Przerażała mnie już całkowicie.

Wsiedliśmy do auta i odpalając silnik zerknęłam przez szybę dostrzegając tatę i skrzata. Machali do mnie. Odwzajemniłam gest zastanawiając się nad tym wszystkim. Chciałam jechać w pewne miejsce. Nie wiedziałam dlaczego, ale od usłyszenia imienia Clarrie z ust mamy ta myśl nie chciała zniknąć.

– Jordan...

– Tak?

– Mogę mieć prośbę? – Spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem.

– O co chodzi Kiki? – Uśmiechnął się do mnie.

– Zabierz mnie do Greenwood Memorial Park.

Zmierzył mnie wzrokiem nie dowierzając mojej prośbie. Pierwsze chyba odebrał to, jako żart, lecz potem, gdy nie zmieniałam zdania zawrócił auto kierując się do wyznaczonego przeze mnie miejsca.

– Jesteś pewna? – Przerwał długą ciszę.

– Tak, po dzisiejszym śnie i tym wydarzeniu, chcę tam pojechać, może to mnie uspokoi.

Przejechaliśmy część San Diego i kierując się bocznymi ulicami w stronę cmentarza siedziałam w ciszy wsłuchując się w szum wiatru. Nawet pogoda wydawała się być niespokojna. Jak nic, na pewno miało padać. Sam widok ogromnych chmur burzowych na horyzoncie przyprawiał mnie o dreszcze.

Zaparkowaliśmy na parkingu pod aleją drzew. Wyszłam z auta i przed zamknięciem drzwi poprosiłam by chłopak poczekał tutaj na mnie z Szafirem.

– Może mi to chwile zająć – ostrzegłam go wciąż pełna myśl i obaw przez wydarzenia z domu.

– Nie ma sprawy Kiki, poczekam, ile będzie trzeba – Uśmiechnął się do mnie.

– Dziękuję Jordan... – powiedziałam – za wszystko...

Nieświadomie podniosłam prawy kącik ust i zatrzaskując drzwi udałam się chodnikiem w stronę alei, gdzie stał grób Clarrie. Idąc pod górę zorientowałam się, że w porównaniu z ostatnim dniem tym razem dostrzegałam również i inne osoby. Zatrzymałam się widząc przed sobą rodzinę z dwiema siostrami w podobnym wieku. Spojrzały na mnie orientując się, że zainteresowałam się nimi. Odwróciłam szybko wzrok czując jak łza zakręciła mi się w oku. Spuściłam wzrok na chodnik próbując dogrzebać się do czegoś w kieszeni spodni. Chwyciłam okrągłe opakowanie, które dostałam w szpitalu. Były to tabletki przeciwbólowe. Otworzyłam wieczko i wysypując zielonkawe tabletki na dłoń przypatrzyłam się im. Zacisnęłam pięść schodząc schodkami bliżej grobu Clarrie. Chciałam to skończyć. Skończyć ze sobą i wreszcie uwolnić się od tego cierpienia.

Nieoczekiwanie zobaczyłam wysokiego mężczyznę przy grobie siostry. Od razu podniosłam wyżej brwi łącząc wszystkie domysły. O ile się nie myliłam mógł to być chłopak Clarrie, a raczej osoba, z którą była w ciąży. Szybko zbiegłam po schodkach i wykonując parę kroków naprzód zorientowałam się, że ruszył w przeciwną stronę. Zaniepokojona, że stracę go z oczu podbiegłam do nagrobka, gdzie zauważyłam czerwonego żurawia z orgiami. Przełknęłam głośniej ślinę rozumiejąc, kto przed chwilą przyszedł się zobaczyć z Clarrie. Zacisnęłam pięść i odwróciwszy się na pięcie pobiegłam za nim.

Now or Never | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now