5. Nasze miejsce zawsze będzie w bieli

147 11 2
                                    


Elodie

Zimne krople deszczu opadały cały czas bez przerwy na mój czarny bawełniany płaszcz sięgający do kostek. Powoli zaczął przesiąkać przez założoną pod spodem czarną marynarkę z Diora, co powodowało tylko ciarki wzdłuż moich pleców. Ledwo dawałam radę ustać w mych szpilkach, które wbijały się w wilgotną ziemię. Trzęsące się nogi też mi w tym nie pomagały.

Cisza.

Wokół mnie nie było nic innego oprócz ciszy. Jedna dusza, nikogo więcej. Bo kto inny miałby tu być. Tutaj nie ma osoby, która mogłaby jeszcze żyć. My mogliśmy tylko odwiedzać. Patrzeć, rozmyślać, przypominać sobie. Przez chwilę zaczerpnąć chwili z przeszłości. Właśnie tu czułam, że mogłam na spokojnie przenieść się do tych niesamowitych momentów. 

Ale tylko wyłącznie na chwilę. Nigdy nie na więcej. Bo to więcej mieliśmy kiedyś. Teraz zostały tego skrawki, z których powinniśmy nauczyć się korzystać i cieszyć.

Nic innego nam nie pozostało. 

Dłonie w których trzymałam skromny mały bukiet białych róż trzęsły mi się niemiłosiernie. Nie miałam nawet siły wyciągnąć moich skórzanych rękawiczek z kieszeni by się ogrzać. Na samą myśl pozostawieniu tu kwiatów i odejścia zachciało mi się pierwszy raz płakać. A nie pamiętam kiedy ostatnio zapragnęłam tego uczucia słabości. 

Nie chciałam, aby Axel zobaczył spływającą z moich oczu pojedynczą łzę. Oznaczałyby to, że płakałam. Tylko ja tego nie robiłam. Ta jedna łza wyłącznie spłynęła po mojej twarzy nie wywołując we mnie dużo emocji. A nawet żadnego. Możliwe, że moje oczy zaszkliły się, ale dusza pozostała pusta. Czułam się jak pusta lalka wyprana z emocji. Stałam, spoglądałam z góry, ale nie umiałam nic więcej. Pokazywałam wyłącznie obraz słabości. Nie odczuwałam nic, a pozwalałam na taki widok z zewnątrz, wciąż zgrywając pozory.

Dlatego stojąc przed nagrobkiem w Nowym Jorku nie czułam nic. Niby z czego miałam coś poczuć jak byłam pusta? Stałam się dziurą, której nikt nie wiedział jak załatać. A jak miał już pomysł uciekał, bo najzwyczajniej nie chciał.

Tego dnia niebo wylewało wodospady łez za mnie. Ktoś musiał. Stojący ku mego boku Axel ubrany w czarną koszulę, ciemne spodnie garniturowe i identyczny płaszcz jak mój też upuścił kilka kropel łez. Kilka, a ja jedną. Czarne okulary zakrywały jego śliczne tęczówki, które na pewno stawały się z każdą sekundą coraz bardziej wilgotne.  

Dzisiaj już nie wylewaliśmy wodospadów pełnych łez. Ryczeliśmy będąc małymi dziećmi, które nie rozumiały straty, nie znały jej znaczenia. A teraz byliśmy dorosłymi ludźmi, którzy nie bali się spoglądać stracie w oczy. Nauczyliśmy się z nią już żyć. Przelewanie łez skończyło się.

Zaczęliśmy je liczyć, by pamiętać o naszej słabości. A jeśli nie my, to na pewno ja. 

Zbliżyłam się powolnym krokiem w stronę jednego z marmurowych wazonów wkładając bukiet. Znajdowało się tu jeszcze kilka takich samych, lecz były puste. Kto miałby je niby wypełnić jak nie my? Mój wzrok zatrzymał się na roześmianym zdjęciu brunetki ze świecącymi zielonymi oczami. Bardzo długo walczyliśmy aby ta mała fotografia była w kolorze, a nie czerni. Będąc tu chciałam zawsze spoglądać w tą samą zieleń co moja. Pragnęłam pamiętać po kim ją mam. Axel stał wpatrzony w dwa palące się znicze na nagrobku. Nasze znicze. I jeden nie palący się już na pewno od dawna. 

- Dzisiaj minęło osiem lat. – odezwał się zachrypniętym głosem.

- Osiem lat bez niej.

Słyszałam tylko krople deszczu spadające na stojącą przed nami trumnę. Odgłos szumiącego wiatru wygrywał tego rana dla nas symfonię. 

Little White WingsWhere stories live. Discover now